wtorek, 31 stycznia 2012

Zanim wrócę do nauki...



6 godzin pracy (albo i trochę więcej) przez 3 dni, piórko i tusz... W ogóle krzywe to i brzydkie... Źródłem inspiracji był sobotni, mroźny poranek spędzony w autobusie... i ta piosenka która mnie prześladuje momentami

Grochem o ścianę, czyli kolejny sen ściętej głowy

Czasem mam ochotę pozrywać dosłownie wszystkie kontakty, wyjechać na drugi koniec świata i zacząć od początku... Od zupełnego zera... Tak bezwzględnego, jak pewnie za moment wskaże pogoda za oknem*. Tak: naprawdę mam ochotę odciąć się od wszystkich... A to dlaczego? bo w ciągu pięciu minut złamałam kilka swoich głównych zasad bez wyrzutów sumienia i bez obawy o to co szanowne grono znajomych i przyjaciół (których i tak jest coraz mniej) o tym powie. 
Naprawdę nie mam zamiaru dłużej tańczyć tak, jak mi orkiestra zagra i zmuszać się do nieszczerości w obawie przed brakiem akceptacji. Klapki spadły mi z tych bezczelnie wytrzeszczonych gał. Naprawdę szczerze pisałam podziękowanie za ubiegły rok, ale nie mam pojęcia jak wyglądało by to teraz.
Tak, jestem z pokolenia które się określa tekstami piosenek, a ten całkiem trafnie oddaje większość z tego co chcę powiedzieć...
Z drugiej strony takie rozstania są bolesne. I za bardzo nie chcę tego przechodzić... znowu,
Trzecia kwestia w tej prywacie jest taka, że pół dnia zastanawiam się co mogłoby się stać gdybym podjęła pozornie nic nie znaczące decyzje. Żałuję że byłam w stanie tylko odpowiadać, zamiast wyciągnąć rękę jako pierwsza. A potem mogłam tylko zasłonić twarz i uciekać wzrokiem.
Czy uważam tą notkę za emocjonalny ekshibicjonizm? przecież i tak nikt tego nie przeczyta.
____________________________________________________________
*wiem że zero bezwzględne wynosi −273 stopni, ale metafora ładnie brzmi...

czwartek, 26 stycznia 2012

Pytanie na dzisiaj.

Na początek przypominam że A.C.T.A. mówię stanowcze nie i wyrażam 100% poparcia dla inicjatyw społecznych i deklaruję swoją obowiązkową obecność w czasie referendum. 
Tak... wczoraj zaś można było mnie przyłapać jak oglądam V for Vendetta zamiast się uczyć. Odbiór kolejny trochę się różnił. Gdy oglądałam film po raz pierwszy myślałam: jaka to jest odległa wizja... Jaką miałam refleksję po wczorajszym dniu... łatwo odgadnąć. Już się tak dobrze nie czułam. I zostało mi w głowie jedno pytanie. Brzmi ono: kim był Guy Fawkes?
Maska z jego wizerunkiem stała się bezapelacyjnie hitem tego karnawału i stała się poważnym zagrożeniem dla Maski Weneckiej. Rozumiem że jednoznacznie kojarzy się z wyżej wymienionym filmem (bo przecież sama używam tego tytułu jako skrótu myślowego) ale właśnie przez ten film zainteresowałam się odrobinę historią, wygrzebałam odpowiednie informacje, od wikipedii po "podręczniki" historii. Nawet mam w planach nadrobić ten miniserial/film telewizyjny: http://www.filmweb.pl/film/Proch,+zdrada+i+spisek-2004-115906 .
Nie posądzam żadnego ze swoich znajomych o niewiedzę czy ignorancję, ale złapałam się na tym że drażni mnie wykorzystywanie tego symbolu w propagandzie politycznej i jego chwilowa (mam nadzieję że nie stanie się z nim to co ze swastyką) jednoznaczność i brak zainteresowania kim ów jegomość był. Mówiąc o propagandzie mam na myśli dzień maski. Ja rozumiem że Palikot, że prowokacja... ale należy się krótkie wyjaśnienie o co chodzi a nie rozpowszechnianie info: "maska używana przez hakerów". Rzekłam.
PS: pragnę również zauważyć że jeszcze w sobotę koszt maski Fawkesa na allegro wynosił 34-45 zł. + koszt przesyłki. teraz trzeba się szykować na wydatek ponad 60 zł.

wtorek, 24 stycznia 2012

Parę słów ode mnie

No i informacje o ACTA zaczęły masowo wyciekać do sieci. Ba... krąży pełna treść ustawy, napisana językiem polityczno-prawniczym, czyli czytam po kilka razy ten sam akapit, żeby wbić się w sedno. Myślę że do jutra zdołam przez to przebrnąć.
Jak to wygląda? politycy uspokajają, ludzie wychodzą na ulicę, ja narzekam na chore gardło więc jutro zostanę grzecznie w domu. Z naciskiem na "jutro". Teraz mogę zostawić kwestię użalania się i przejść do biadolenia kulturoznawcy od siedmiu boleści...
Wczoraj pisałam pracę na temat "Rola i charakter intertekstualność w procesach komunikacyjnych". Przyznaję że to też była droga przez mękę, jednak przy okazji powstało coś co mogę nazwać "intelektualnym odrzutem". Moja koleżanka zwróciła uwagę że wszystko jest dziś intertekstualne. Ja tą myśl rozwinę. W końcu tekst stał się hipertekstem i możemy go przekształcać i dopisywać różne alternatywne zakończenia. I na tym mogę zakończyć wywód, bo w skrócie na tym to wszystko polega.
Komunikacja na linii twórca -> odbiorca nabrała całkiem nowego znaczenia. Społeczeństwa fanowskie mogą nie tylko jednoczyć się w fanclubach ale i tworzyć swoje wersje wydarzeń i publikować je na stronach takich jak www.fanfiction.net (swoją drogą mam jednego fanfica na dysku... ma już jakieś 50 stron A4, czcionka 12 odstępy pojedyncze, tylko nie chce mi się pisać i nie mam weny). Ludzie! to świetna zabawa czytając nawet te najbardziej niedorzeczne wersje zdarzeń. Niektóre, pomimo swego przesłodzenia są bardzo wciągające. I co? przyjdzie ktoś z ACTA i zamknie stronę z fanficami bo to naruszenie praw autorskich? Ludzie to piszą dla frajdy a nie dla korzyści majątkowych.
Otóż... na tym poziomie taka zabawa stanowi interakcję. Wysyłamy komunikat do innych fanów którzy mogą podjąć z nami dyskusję na temat naszych wypocin. Jest to też sygnał dla twórców serii świadczący o jej popularności. Wszystko wskazuje na to, że po wprowadzeniu ACTA tworzenie takich rzeczy będzie zakazane.
Parę razy już cytowano mniej lub bardziej świadomie że odbiorca jest również twórcą komunikatu. Widać rządzący o tym zapomnieli.
Tyle razy mówi się nam że coraz trudniej jest wymyślić coś nowego. W skrajnej interpretacji: nie da się uniknąć plagiatu. W związku z tym wprowadzono nowy przepis, chyba tylko po to, byśmy całkiem przestali myśleć. Internet to nie paleotelewizja tworzona z nastawieniem na biernego odbiorcę.
Co do tworzenia: wciąż pozostaję na poziomie amatora, więc pewnie za bardzo nie mam się czego obawiać że ktoś mi podkradnie jakieś zdjęcie czy coś. Parę razy miałam jednak okazję przeczytać słowa "Twój obrazek ląduje u mnie na tapecie" i uważam to za najlepszą pochwałę jaką tylko mogłam dostać.

sobota, 21 stycznia 2012

Mamy Orwella?

Stało się. Choć w to nie dowierzam zwariowane teorie spiskowe nabrały dla mnie sensu i z fikcji wymyślonych przez paranoików (i to nie Różowych...) przerodziły się w całkiem prawdopodobną opcję. Wszystko przez cztery literki: ACTA, czyli teoretycznie nowy sposób na walkę z piractwem.
Jak to będzie wyglądać w praktyce: slajdów na necie jest pełno... I tylko tu panikujemy. Stacje telewizyjne, nawet te które słyną z siania paniki omijają temat szerokim łukiem.
Mam nadzieję że nie przekonamy się ile było prawdy w słowach o zagrożeniu wolności słowa. Mnie znów naszło na sentymenty. Pisałam już że gdy miałam 14 lat moje poglądy polityczne już były całkiem nieźle ukształtowane, a nawet deklarowałam się jako... Anarchistka. Ktoś jest zaskoczony? Dlaczego już tego o sobie nie mówię? bo szczerze wątpię we wrodzoną dobroć człowieka.

SPAM:
http://www.petycjeonline.pl/petycja/nie-dla-acta-nie-zgadzam-na-podpisanie-umowy-miedzynarodowej/608


PS.: recenzja Krvavego została lekko zmieniona

PS2.: partacz znowu odpalił program graficzny. Skleiłam maskę Guya Fawkesa i cytat z V for Vendetta. 

sobota, 14 stycznia 2012

Maja Lidia Kossakowska i Neil Gaiman w jednym poście? no dobra...

Jest sobota. Mój chory pies obudził mnie po 7.00. Nici z wyspania się. Akurat wtedy, kiedy zaczęłam sypiać w miarę normalnie. Rewelacja... Teraz leżę i gapię się na anime dla dzieci =.= w sumie nic Wam do tego. Skończyłam czytać dwie książki. A właściwie jestem w połowie drugiej... W zależności jak liczyć dwutomową powieść. 
Zacznę od Neila Gaimana. Tu serdeczne podziękowania dla Zuzy za Księgę cmentarną. I na dzień dobry rzucam: rozczarowałam się. Po takich rzeczach jak Nigdziebądź i Chłopaki Anansiego spodziewałam się lepszej książki. Pierwsze sto stron szło jak krew z nosa, co u mnie jest normą. Ogólnie to spodziewałam się że niektóre wątki będą bardziej rozwinięte. Jednak nie mogę nie pominąć wątku i rozdziału danse macabre. 
Książką numer dwa był Zbieracz burz tom I. Siewcę wiatru czytałam jakieś 3 lata temu. Pamiętam że wszędzie nosiłam ze sobą wypożyczony z biblioteki egzemplarz. Od razu zakochałam się w tych całkowicie obdartych z "boskości" aniołach. Chyba już gdzieś pisałam że lubię filmowych i książkowych dupków. Oczywiście nie mogło go zabraknąć w tej książce. Był to oczywiście powód by sięgnąć po kolejne tomy.
Daimon Frey bo o nim mowa to jeden z moich ulubieńców książkowych. Tom pierwszy Zbieracza tylko to wzmocnił. Po pierwsze: arsenał Abaddona. Po drugie: scena rozróby w trakcie Czarnej Mszy - polecam wszystkim "satanistom" z bożej łaski. I szczerze wam życzę wizyty takiego właśnie Daimona, żeby zrobił porządek z tą waszą zgrają idiotów raz na zawsze.
Cała książka obnaża coś co nazywamy zaświatami, rajem, niebem czy jeszcze jakoś inaczej. A raczej niszczy powszechnie znany wizerunek niebios. Sam pomysł pt: czy Bóg jest czy go nie ma, nie jest nowy. Wizja: wyszedł sobie też do mnie przemawia.
Całą książkę czyta się lekko, łatwo i można by rzec: przyjemnie. Tak jest. Musiałam naprawdę mocno powstrzymywać się od parsknięcia głośnym śmiechem w autobusie bo humoru też nie zabrakło. Na dodatek o mało nie przegapiłam swojego przystanku wracając z Katowic!
Może i to jest kicz i tandeta, ale... w takim razie lubię kicz.
PS.: to kopniak w krocze jest bardziej drastyczny od skręcenia karku?

środa, 4 stycznia 2012

Raport Nie Taktyczny czyli wpis o dupie Maryni...

Obecnie powinnam pisać 2 krótkie "prace" które mogłam stworzyć przez święta, ale oczywiście wolałam spamować tutaj. Teraz o wiele ciekawszym zajęciem wydaje się słuchanie Pantery i pstrykanie palcami, przez co pisanie skończę dopiero jutro na okienku trwającym niecałe cztery godziny.
Rok zaczął się marnie, zaczynam bezsenne nocki i nie z powodu zbliżającej się sesji ani natłoku zajęć. Jeżeli uda mi się przespać normalnie 3 godziny to spełni się moje marzenie.
Uradowała mnie wieść że na dzień dobry zawaliłam najprostsze kolokwium i stanu wściekłości nie zmniejszy fakt że tamtego dnia długopis dosłownie wylatywał mi z ręki.
Sam tydzień wydaje mi się śmieszny. Zajęcia rozpoczęły się oficjalnie wczoraj a tak się składa że miałam tylko wykład na 15.00 i z tęsknoty za ludźmi z roku grzecznie wsiadłam w autobus i przyjechałam. Dziś znowu robiłam za zombie jednak wieści o odwołanej estetyce nie przyjęłam z radością, jednak całość przemilczę, gdyż okazuje się że jestem komputerowym głąbem. Reszta dnia JAKOŚ zleciała, aczkolwiek było ciężko.
Jutro ostatni dzień. Wykład, okienko, ćwiczenia x2 aczkolwiek nie wiem czy to przeżyję i do domu, rozpoczynać długi weekend. Chcę gdzieś wyjść. Najchętniej do kina na Sherlocka. Brakuje hajsu, więc może uda się kogoś wyciągnąć w przyszłym tygodniu na relaks przed sesją.