poniedziałek, 30 maja 2011

A Thousand Suns recenzja


Po dwóch felietonach i małej przerwie, pora na recenzję. Cóż. Nie będzie ona dotyczyć nowej płyty, jednak dopiero teraz jestem w stanie napisać o tej płycie coś więcej niż: to jest do dupy, bo i moja opinia zmieniła się na bardzo pozytywną, i całe szczęście kręci się u mnie ładnych kilka tygodni.
„A Thousand Suns” miała swoją premierę we wrześniu 2010 roku. Wtedy nie udało mi się dotrwać do końca któregokolwiek utworu. Myślałam sobie: że to już koniec Linkin Park, czyli zespołu  do którego mam ogromny sentyment. Z licznymi przerwami, przygoda z tym zespołem ciągnie się mniej więcej od 2003 roku… Koniec osobistych historii. Czas na konkrety.
Jak pisałam wcześniej, pierwsza próba przesłuchania płyty zakończyła się dla mnie totalną klapą. Wydawała mi się wtedy totalnie asłuchalna i bez wyrazu. Płyta została rzucona gdzieś w kąt. Sytuacja zaczęła się stopniowo zmieniać, początkowo za sprawą teledysku do „Waiting for the End”, który pomimo swojej kiczowatości, miał w sobie coś magicznego. Zapadał w pamięć. Jednak wtedy też próba przesłuchania płyty zakończyła się fiaskiem.
I tak minęło kilka dosyć nerwowych miesięcy. W moim życiu zaczęły zachodzić zmiany których naprawdę się nie spodziewałam. Pewnego dnia powiedziałam sobie „ok, do trzech razy sztuka”. Ustawiłam odpowiednio głośność, i włączyłam płytę. Nie wiem czy była to zasługa nie przespanej nocy, pogody za oknem, wspomnianej nerwówki czy jeszcze czegoś innego, ale od pierwszych minut zauroczył mnie klimat płyty. Zaczęło się spokojnie, jednak z ogromnym ładunkiem niepokoju, potęgowanym przez modlitwę w intrze. Wbrew pozorom ta płyta nie jest spokojna. Nawet jeśli nie jest to typowy hałas. Raz jest niepokój, innym razem uderza dziwnym optymizmem, na zasadzie: skoro to przeszliśmy, to przejdziemy wszystko. Płyta jest oderwana nie tylko od całej reszty dyskografii ale i od rzeczywistości.
W dalszym ciągu zachwyca mnie „Waiting for the End” , do którego można stworzyć nie jeden teledysk czy amatorskie video, zaczęłam doceniać „The Catalyst”, „Blackout” daje mi naprawdę ogromnego kopa do działania, a w „Iridescent” się po prostu zakochałam, pomimo wstawki w stylu 30 Second To Mars. Tym bardziej cieszy fakt, że będzie promował nową część „Transformers”.
Innym elementem przemawiającym na korzyść płyty, są teksty. Powiem o nich krótko: w większości idealnie oddawały/oddają to, co aktualnie chodziło mi po głowie, a poza tym niektórymi trudno się nie zachwycić Śmiem twierdzić, że są to najlepsze teksty w historii zespołu.
Podsumowując: „A Thousand Suns” może i nie jest płytą wybitną, jednak zasługuje na uwagę i szacunek. Nie lubię tego określenia, ale jest to płyta do której trzeba w pewnym sensie dojrzeć, musi minąć trochę czasu by się nią zachwycić.
P.S.: ZAREZERWOWANE TYLKO DLA NIEKTÓRYCH czyli mała prywata:
Jeżeli macie zamiar mi mówić że skoro przekonałam się do tego, to powinnam również przekonać się do Silencera, to jesteście w błędzie i od razu darujcie sobie porównania. ATS to coś więcej, niż jęki psychopaty odcinającego sobie ręce.

poniedziałek, 23 maja 2011

Konkurencję dla Al Kaidy Stanowią…

Wczoraj było o wszechobecnym partactwie, a dziś o jednej z przyczyn tegoż stanu rzeczy. W ciągu 24 godzin nie zmieniłam zdania że położenie kostki brukowej jest bardziej ekologiczne (a czy ekonomiczne to nie wiem), ale z dnia na dzień coraz bardziej zmieniam zdanie na temat Greenpeace i innych organizacji ekologicznych. Nie dziwię im się że protestowali przy wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej, jednak chyba zapomniano że nie samo wydobywanie ropy było przyczyną tego wycieku, ale człowiek, który popełnił błąd. Czy ten ktoś (albo cały sztab ludzi) dalej tam pracuje mnie nie obchodzi i uważam to za sprawę wewnętrzną firmy, za to irytuje mnie wszędobylska moda na bycie eko…
Lecimy od początku: wolny dzień, włączam telewizję i na jednej z komercyjnych stacji słucham wywodu „eko-mamy” w towarzystwie innej „eko-terrorystki” w białej koszuli. Kolejny kanał: informacje że ceny ropy idą w górę i oczywiście wątek ekologiczny. Wieczór: Uwaga i zalew wegańskiego żarcia. Program motoryzacyjny: eko moda opanowała Hollywood i wszyscy jeżdżą Priusem.
 Kolejny dzień: wysiadam na Piotra Skargi w Kato i idę w stronę uczelni a tu jakaś banda zagląda mi do portfela w celu wyszarpania 20 paru złotych na paliwo do barki tzn: ochronę środowiska. Pamiętacie scenę z filmu Armageddon gdy Harry Stamper krzyczy „wiecie ile ropy spala ta pieprzona łajba”? jeśli tak to wiecie o czym mówię.  I tu dwie sprawy: jeśli będę odczuwać silną potrzebę wsparcia to sama znajdę kontakt albo przekażę 1% podatku i nie róbcie konkurencji żebrakom starającym się w ostatni możliwy w miarę uczciwy sposób zarobić na chleb. Co się dzieje pod fast foodami? Nie wiem. Nie żywię się tam nie z powodów ideologicznych, ale dlatego że to jedzenie jest po prostu wstrętne…
Czy ekoterroryzm to tylko manifestacje pod McDonnaldem, włamania do rzeźni, hodowli lisów itd.? Nie. Istnieje jeszcze też coś takiego jak terror psychologiczny, stosowany na dużo szerszą skalę. Tak, nawiązuję tu mocno do jednego z felietonów Clarksona (ale do którego to już nie pamiętam) ze zbioru „Wściekły od urodzenia”. Terror ten ma wzbudzić wyrzuty sumienia w osobach grillujących na działce bo produkują gazy cieplarniane, niszczą środowisko ponieważ wycinają drzewo w ogródku (a to że może się zawalić na dom już nie jest istotne).
Dobiciem wszystkiego, był news o wprowadzeniu edycji Formuły 1 na prąd. W tym właśnie momencie dotarło do mnie, że autokraci z Greenpeace chcą zapanować nad światem. Już po prostu słyszę komentatorów: trwa już drugi dzień zawodów i 12 okrążenie. Do końca pozostało jeszcze 20. Prowadzi zawodnik z numerem 4 jadący z zawrotną prędkością 40km/h. KURWA!! To tak fascynujące jak "Przedwiośnie" czy cała sterta innych lektur.
Polityka pro eco? OK.  Ale eko samochód dla każdego. Za darmo. Poproszę Chevroleta Volt. Nie podoba mi się ale Chevy to Chevy… Podatek ekologiczny? Słabe rozwiązanie. I tak w Polsce ich już za dużo płacimy. 
Na zakończenie chciałabym tylko dodać, że nie mam nic do tzw.: lewactwa, bo sama mam poglądy zdecydowanie bardziej na lewo. Irytuje mnie jednak fanatyzm i prawienie na każdym kroków morałów co jest dobre a co złe. Chyba każda jednostka obdarzona szczyptą rozumu jest w stanie coś takiego zrobić.
PS.: Niedługo też znajdę się na liście „do odstrzału” bo śni mi się po nocach Chevy Camaro, spalający w mieście (czyli i tak przez większość czasu się stoi w korkach) jakieś 23 L/100 km czyli pożera benzynę. Zawrotna suma jednak problem ten można bardzo łatwo rozwiązać. Cytuję Clarksona: "obok kierownicy jest stacyjka i kluczyk”.

niedziela, 22 maja 2011

Asfalt i kostka brukowa.

tak. Macie rację. Post ten powstaje bo mi się nudzi. Tak. Jest to też hejt dla samego hejtu, a powód jest tak śmieszny, że nie warto nawet poświęcać pięciu minut. Dotyczy on... zatoczek dla autobusów.
Nie mam nawet prawa jazdy, więc jestem skazana na podróże autobusami. O tym, że teraz jest w nich za gorąco a w zimę za zimno chyba już nie trzeba pisać. O różnych kosmitach, moherach, pijanych metaluchach wracających z koncertu Kata jakieś 20 lat (nawet Odyseusz wracał krócej z Wojny Trojańskiej...) chyba też już się coś pojawiło.
Jak wiadomo podróż autobusem jest ściśle powiązana z takimi rzeczami jak słuchanie muzyki czy czytanie gazet. A czasem i jedno drugie jak postanowiłam zrobić wczoraj "rano". Wsiadłam do autobusu, skasowałam bilet, zajęłam miejsce, włączyłam The Used, wygrzebałam z torby Top Gear i zaczęłam czytać recenzje samochodów na które nigdy nie będzie mnie stać nawet jak wygram w Totka, bo ubezpieczenie pochłania kupę kasy. Cóż... Pomarzyć zawsze można i sama podróż była zdecydowanie przyjemniejsza. Na chwilę nawet zapomniałam o upałach.
Sen o Mustangu Boss 302 został jednak przerwany na jednym z przystanków. Bynajmniej nie z powodu kontroli. otóż: władze jednego z miast, położyły w zatoczce kostkę brukową. Wszystko było by całkiem ok. Ktoś jednak robotę spieprzył bo kostka była tak krzywa, że nawet jazda po dziurawych drogach Cinquecento z wyeksploatowanym zawieszeniem wydawała się przyjemniejsza. Zaczęłam się naprawdę zastanawiać ile Urząd Miasta wydał kasy na taki szmelc? Nie lepiej było tam położyć klasyczny, czarny śmierdzący asfalt?
Wiem, kostka jest bardziej estetyczna, a samo jej położenie nie zanieczyszcza środowiska (tak, też coraz częściej mam wrażenie że ekoterroryści na wszelkich frontach wojują). Jednak czy warto było inwestować skoro i tak ktoś schrzanił robotę?

czwartek, 5 maja 2011

W moim stylu jest to, że najpierw coś zakładam a potem nie chce mi się pisać postów. W zamian, mam zaszczyt zaprezentować skromny obrazek mojego autorstwa:

Jest to część zaprojektowanego przeze mnie ewentualnego layoutu do płyty. jakby ktoś chciał całość

_____________________________________

Teraz część pod tytułem: o dupie Maryni!
Rzekomo się uczę jeszcze, słucham notorycznie Ministry, The Used, Julien-K i co wszystkich zdziwi: jaram się trailerem trzeciej części Transformers. Zapowiada się film z dużą ilością świetnych efektów specjalnych, wybuchów itd. Czyli idealny na relaks. Cóż... do 3D niekoniecznie jestem przekonana (oczy mnie strasznie bolą po seansie) jednak mam nadzieję że spotęgują cały obraz i wypad okaże się dobrą inwestycją.

niedziela, 1 maja 2011

Dzień dobry.

Blog pierwotnie miał być jednym wielkim słupem reklamowym, gdzie miały być tylko moje prace (potencjalne layouty do płyt). Po zastanowieniu, stwierdzam jednak że sensu to nie ma za bardzo, zwłaszcza że nie jestem profesjonalistką, tylko amatorką której udało się zrobić oprawy graficzne do dwóch projektów jednego człowieka.  Jakby ktoś był zainteresowany: http://tabernaculumdistro.otwarte24.pl/
Poza grafikami będę tu tez wrzucać traktujące o przysłowiowej "dupie Maryni". Tak więc spodziewajcie się dużej ilości "słodkiego pieprzenia" nt.: ostatnio obejrzanego filmu, odsłuchanej płyty, relacjach z całym światem etc.