środa, 30 maja 2012

Giganci ze stali, reż.: Shawn Levy, premiera: 6 września 2011

Przez ostatnich kilka tygodni miałam małe zamieszanie i brakowało mi sił i chęci by tu zajrzeć. Tak poza tym, jeśli ktoś to czyta to niech da jakiś znak, bo zaczynam tracić wiarę w sens prowadzenia tego bloga. Wracając... po opublikowaniu na fejsie statusu: I'm bored przeskoczyłam przez parę kanałów w tv i trafiłam po raz kolejny na Gigantów. I z chęcią obejrzałam krótki fragment, by po raz kolejny się uśmiechnąć parę razy...
Wielką frajdą było dla mnie oglądanie tego filmu, po raz pierwszy i kolejny. Nie wiem czy to zasługa Hugh Jackmana (nie kryję się z sympatią do tego pana) w roli głównej, wielkich robotów czy fabuły (ok... przesadziłam), ale oglądam ten film z przyjemnością. Pomimo że tag „familijny” działa na mnie odpychająco, całość oglądałam bez najmniejszego grymasu niezadowolenia, by w końcu dać się porwać.
Odnośnie fabuły: jest skrajnie przewidywalna. Charlie Kenton (Hugh Jackman) jest nieudacznikiem zarabiającym na cyrkowych (i nie tylko) pokazach walk robotów, popadającym w kolejne długi i raz na jakiś czas wpadającym do swojej dziewczyny, Bailey (Evangeline Lily). Chyba za bardzo nie przegnę jeśli napiszę że Charlie ma w sobie coś z Wolverine'a. Jest bardziej antybohaterem, mają całkiej podobne cechy charakteru i... o czym mało kto wie: Logan również zostawił swojego potomka. Z drugiej strony ten marvelowski anti-hero bardzo przylgnął do Jackmana. To koniec tej krótkiej dywagacji osobistej, czas na powrót do tematu... Czymś co mu jest zaiste bardzo potrzebne, jest konieczność opieki nad synem (Dakota Goyo). Dlatego w charakterystyczny dla siebie sposób załatwia kilka ciekawych umów i bardziej z obowiązku niż ze szczerej miłości zajmuje się dzieciakiem przez wakacje.
I tu powinno być miejsce na rozpisywanie się odnośnie tego, jaką wielką i wspaniałą przemianę przechodzi Charlie Kenton, ale w efekcie streściłabym większość filmu. Napiszę tylko że życie ojca i syna zmienia Atom – znaleziony na złomowisku robot sparringowy który... zrobi niezłe zamieszanie. Nie da się ukryć że ten uroczy bot budzi wspaniałe skojarzenie z Bumblebee, co absolutnie nie jest zarzutem. Atom rozczula widza w identyczne sposób, sprawiając że Bee ma nad nim tylko jedną przewagę: zmienia się w Chevy'ego.
Motyw mechów jest równie istotny co rodzinne perypetie bohaterów. Bo drugim rdzeniem i zdecydowanie bardziej interesującym (jak dla mnie) są walki robotów, które zdetronizowały tradycyjny boks (akcja filmu toczy się w niedalekiej przyszłości). Praktycznie poza wprowadzeniem nowych zabawek i dyscypliny sportu świat się niewiele zmienił. Szczerze powiedziawszy jest to chyba najbardziej prawdopodobna wizja przyszłości, dzięki której całość wygląda wręcz swojsko, a jednocześnie jest wspaniale upiększona.
Do tego należy dorzucić dobrą muzykę i mamy całkiem przyjemny film z pogranicza kina familijnego, akcji i science fiction. Przewidywalny do bólu... fakt...
Podsumowując: Real Steel to przyzwoity film familijny po który spokojnie każdy może sięgnąć. Wystarczy wrzucić na luz, chęć relaksu i dać się ponieść wydarzeniom filmowym, a świetna zabawa gwarantowana.

poniedziałek, 21 maja 2012

GrillBar Marvel: mężczyznom do twarzy w różowym.

Wyjątkowo umieszczam tu napis +18
Nie wiem czy jest to spowodowane specyfiką studiów czy może dosypują czegoś do produktów z bufetu tudzież coś wisi w powietrzu, ale raz na jakiś czas (a raczej całkiem często), przychodzi taki moment, w którym nam odwala. Pewnego dnia zaczęłyśmy szukać z Zuzą „Iro”... zastosowań dla adamantowych szponów. Uznałyśmy że doskonale się nadają do golenia, krojenia, zabijania, wyłączania budzików, pokazywania międzynarodowego znaku pokoju, mogą zastąpić kluczyk. Zabawka ta ma jednak wady gdyż z pewnością może być kłopotliwa przy obsłudze kompa czy łapaniu dzieci, a z całą pewnością absolutnie nie nadaje się do jednej rzeczy, której poświęcony jest ten krótki epizod.
Przy okazji ten krótki shot jest pretekstem do parodii i lekkiej szydery z pewnego popularnego (zwłaszcza wśród dziewczyn) rodzaju fanfikcji... którego ja nie potrafię stworzyć.  
  

GrillBar Marvel: mężczyznom do twarzy w różowym.
Nigdy więcej randek z fankami... Logan nie rozumiał działania praktykowanego przez większość rockowych zespołów, którzy śmiało mogliby stworzyć książkę telefoniczną z danych dziewczyn z którymi lądowali w łóżku/na pryczy/w innym klopie tuż po zakończeniu koncertu. Taka książka wzbogacona o wymiary, rozmiary staników (kolor oczu jest zbędny, bo wątpliwym jest to, czy panowie w ogóle zwracają uwagę na kolor tęczówek swoich groupies) odniosłaby prawdziwy sukces komercyjny i nie tylko.
Nie że Logan był przeciwnikiem perw... wolnego seksu... Sam często rozmyślał nad spędzeniem dzikiej nocy z Jean Grey. Preludium tej fantazji erotycznej było dość brutalne zabicie Cyclopsa. Jednak po wczorajszej nocy całkowicie nie miał ochoty na tego typu atrakcje. Teraz zastanawiał się kto: a) jest w stanie wypić tyle by znieść jego tempo (Polacy do GrillBaru nie mają wstępu), b) czy ktoś w ogóle będzie chciał go słuchać, bo ta opowieść prosiła się o przekazanie dalej. Rozejrzał się więc za kimś kto ma nad głową napis „badass” i „żyję w celibacie”. Jakie było jego zdziwienie gdy zobaczył tą konfigurację nad Frankiem Castle, który aktualnie podchodził do baru, by dosiąść się do jednej z niewielu osób które tolerowały jego obecność w popkulturze.
- tak myślałem że dołączysz, Castle. Masz nad sobą napis „dupek” – przywitał go jak zwykle uprzejmy Logan
- A ty „nie potrafię wychować swoich klonów” i „nie wiem czemu na tumblr.com piszą listy do BRAVO zaczynające się od Dear adopted dad Logan...
A „nigdy więcej seksu z fankami tam nie ma?”
- Coś tam miga w rogu kadru.
Wolverine uderzył się w głowę by zmienić położenie tego napisu i zwielokrotnić efekt dla swojej opowieść.
RETROSPEKCJA
Wejścia Wolverine'a do baru z reguły nie były zbyt spektakularne, ale wywoływały spore poruszenie. Cieszył się statusem gwiazdy również wśród innych bohaterów uniwersum. Przynajmniej nie martwił się o drinki... Czasem też zdarzało się tak, że jakaś fanka wysyłała do uniwersum swojego awatara z reguły po to, by spędzić z nim noc. Niestety te awatary były dla niego zbyt realne, więc zostawiał tylko hologram od Lokiego (jeżeli zrobił coś przydatnego dla tej planety to właśnie to), a sam pił dalej. Głównie z Frankiem i Thorem.
Nie rozumiał za bardzo dlaczego fanki trafiały AKURAT do tego baru, który przecież miał być schronem przed nimi. Nie rozumiał dlaczego tak bardzo się nim interesowały, i w końcu: dlaczego hologramy nie wracały? Postanowił to sprawdzić. Okazja nadarzyła się gdy do baru dosiadła się ponętna ruda dziewoja (tu jest miejsce na konkretyzację). Z pewnością nie pochodziła z tego uniwersum. Zdecydowanie była fanką i co najważniejsze: była nim zainteresowana. W tym właśnie momencie pomyślał: czemu by nie? Gdyby tylko wiedział na co się pisze... Bo nagle znalazł się w czasach zaraz po pokryciu jego szkieletu adamantium. A (jak nie trudno się domyślić) nie najlepiej wspominał akurat ten okres w życiu.
Po krótkim marszu dotarli do jakiegoś mieszkania, którego Wolverine w życiu by tak nie urządził. W skrócie: jego wystrój przypominał XIX wieczny, podrzędny burdel. Dziewczyna zaryglowała drzwi i wtedy pożałował swojej decyzji. Zwłaszcza że zaczęła coś chrzanić na temat tego że wie co go spotkało, pomoże mu odnaleźć swoją tożsamość (WŁAŚNIE!! nagle zapomniał kim jest)... W sumie to postanowił jej wysłuchać. W sumie odzywały się w nim zwierzęce instynkty... Usiadł na kanapie w oczekiwaniu na rozwój wydarzeń, bo jej gadulstwo tymczasowo powodowało u niego zmniejszenie popędu seksualnego. A wyglądało na to, że jeszcze przez jakiś czas będzie zmuszony słuchać tej przydługiej listy miejsc i nazwisk i zdarzeń których dziewczyna była rzekomym świadkiem. Rzekomo... Niezależnie od wszystkiego, pamiętał że fanki lubią zmyślać. I że lubią robić z siebie ostatnią deskę ratunku... Cóż... dziewczyna była naprawdę hot... Postanowił więc dłużej nie czekać. Podniósł się z kanapy i powolnym krokiem zbliżył się do niej. Już po chwili zmuszał ją do wycofania się pod ścianę.
Zdał sobie sprawę z tego, że wyglądała tak, jakby dokładnie tego oczekiwała. A zatem już wiedział że równie dobrze mógł wysyłać swoje hologramy bo oto... wyrwał się z masowej wyobraźni do jej wyobraźni. Zatem kontrolowała go, jednak Logan był zbyt niezależny by się w to bawić... Na jej zasadach. Nie wziął pod uwagę że dziewczyna jest jednak bardziej ekstremalna niż mu się mogło wydawać, a wydawać mogło się dużo. Co prawda nie miała szponów jak Lady Deathstrike, jednak bez tego jej paznokcie mogły go pokaleczyć tak, że nawet on będzie miał problem z wyleczeniem ran.
Wszystko układało się nieźle. Cała gra wstępna składająca się ze skrajnie obscenicznych macanek, niekończącej się serii pocałunków wzbogacanych podgryzaniami po których ślady z pewnością zawstydzają wampiry i nie-czułych a wulgarnych słówkach w końcu dotarli do sypialni. Jedno jest pewne: 16 letnie fanki by na to nie wpadły bo to zbyt... wyuzdane, nawet jak na ówczesną młodzież. Wielkie łóżko na środku pomieszczenia mogło okazać się za małe i niezbyt bezpiecznym miejscem. Sama akcja również mogła obfitować w atrakcje. Wolverine miał tego pełną świadomość.
Niestety problem zaczął się gdy dziewczyna wymogła na nim użycie prezerwatywy. Jej truskawkowy smak był niczym, w porównaniu do tego wściekle różowego koloru. Nawet to, nie było przeszkodą dla erekcji tuż po zrzuceniu z siebie ubrań. Problem był tylko jeden: nie tylko przyrodzenie postanowiło powstać. Również szpony dały o sobie znać. Jak wiadomo latex i adamantium to słabe połączenie. Zwłaszcza w sytuacji sam na sam. Z kobietą. I w tym właśnie momencie problem z prezerwatywami zaczął rosnąć do skali wręcz kolosalnej. Logan czuł że groźba kompromitacji wisiała nad nim niczym trupia czacha na koszulce/kamizelce kuloodpornej Castle'a... „Frank... nawet tutaj musisz mnie prześladować”. Jednak nie zaprzątał sobie tym zbyt długo głowy. Niestety szpony w tym momencie całkiem odmówiły posłuszeństwa, i Logan musiał jakoś naciągnąć ten głupi kawałek lateksu, co szpony mu skutecznie utrudniały. Dziewczynie niezbyt to przeszkadzało. Widać lubi zabawy w stylu BDSM. „Brakuje Deadpoola... byłby niezły trójkąt...” pomyślał.
Po ułożeniu prezerwatywy między szponami, uznał że ma już za sobą połowę sukcesu... oto z drżącą ręką przystąpił do przymiarki. Metal był tak ostry, że jeden niewłaściwy ruch może spowodować kastrację permanentną. Moment krytyczny nastąpił gdy dziewczyna zwróciła uwagę na fakt że niezwykle wygląda w żółtej lycrze, która w piękny sposób podkreśla jego górę mięśni. I że w sumie ma ze sobą jego kostium uszyty z różowej. Wtedy stracił panowanie nad sobą, kalecząc się w kilku miejscach... Ale przynajmniej schował szpony. Będzie musiał nauczyć się kontroli nad sobą...
 POWRÓT
- chcesz słuchać dalej, Castle?
- Nie... Możesz mi oszczędzić szczegółów ze swojego życia. Swoją drogą masz przerąbane z tym adamantium...
- Mnie to mówisz? Już wiesz dlaczego nie lubię fanek?
-Czy ty w ogóle kogoś lubisz?

sobota, 12 maja 2012

Korowód superbohaterów (The Avengers, reż.: Joss Whedon, 2012)

UWAGA: TEKST ZAWIERA SPOILERY

Czy idąc na adaptację komiksu spodziewamy się czegoś ambitnego? Nie. W głowach już mamy gotowy obraz totalnej rozróby połączonej z ogólną demolką. Dodatkowo widzimy też twórców zacierających ręce na samą myśl ze sprzedaży biletów, płyt, zabawek, kubków i innych gadżetów powiązanych z często kultowymi postaciami – Ameryki nie odkryję że bohaterowie komiksów idealnie trafiali w moment dziejowy i potrzeby społeczeństwa. Pytanie brzmi czy są nam jeszcze potrzebni?
Na film szłam w jednym celu: zrelaksować się w piątkowy wieczór, by obejrzeć kiczowaty, wysokobudżetowy komiks na ekranie z wielką rozwałką na końcu. To nie jest kino artystyczne czy coś przed co można dodać słówko ambitny a wręcz przeciwnie. Pewnie przez większość i tak wydanie trochę kasy by zobaczyć superbohaterów będzie czymś żenującym. I szczerze powiedziawszy nie obchodzi mnie to, nie zamierzam bić się w pierś i powtarzać mea culpa z tego powodu. Funkcję eskapistyczną kinematografii i literaturze cenię sobie ponad wszystkie inne, dlatego zarezerwowałam sobie bilet i po zajęciach pobiegłam do kina. 
Gdy po raz pierwszy zobaczyłam skład: Thor (Chris Hemsworth), Iron Man (Robert Downey Jr), Hulk (Mark Ruffalo), Black Widow (Scarlett Johanson), Hawkeye (Jeremy Renner) i Captain America (Chris Evans), zadałam sobie pytanie na wpół ironiczne: czy więcej ich nie mogli wcisnąć? Pewnie by mogli, ale Marvel kombinuje z prawami autorskimi. Poza tym czy ta radosna ekipka nie spowoduje zbyt dużego tłoku na ekranie? Na obawach się skończyło. Każdy z bohaterów dostał swoje pięć minut na ekranie, a sceny w których zjawili się w komplecie (choć nikłe) wyglądały dobrze.
Loki jako mistrz zła również wypadł rewelacyjnie, choć jego rogaty hełm nie jest zbyt filmowy. Jednocześnie jest to ciekawa postać, której można by poświęcić więcej uwagi np.: w kontynuacji Thora. Sam bóg piorunów nabrał rozwagi w podejmowaniu działań przeciwko swojemu bratu który jest prawowitym królem manipulacji i podjudzania przeciwko sobie.
Moją sympatię kupił też Bruce Banner znany również jako Hulk, który na komendę smashed zareagował pięknym uśmiechem i (nie chcę za bardzo spoilerować) całkowicie poważnie podszedł do wykonania zadania. Jednocześnie muszę wspomnieć o tym, że wraz z Tonym Starkiem stanowili idealny duet naukowców. Z jedną różnicą: Banner starał się zachować stoicki spokój (z wiadomych względów) a Downey Jr nadał swojej postaci jeszcze więcej ekscentryzmu. W pewnym momencie odniosłam wrażenie że scenariusz był pisany pod niego (dostał najlepsze odzywki), a nie pod Evansa który ponownie wcielił się w Steve'a Rogersa. Przypominam że film miał się toczyć z perspektywy Kapitana Ameryki, a tymczasem śmiało można tu mówić o polifonii. Sama postać Rogersa wprowadza kontrast i dyskurs pomiędzy tym co było a tym co jest. W końcu to Pierwszy Mściciel i pierwszy superbohater który wyszedł ze stołów kreślarskich grafików i scenarzystów Marvela, co oczywiście również zostało nakreślone w filmie. Swoją drogą jakie byłoby to uczucie spotkać swojego komiksowego idola z lat dziecięcych? Fajne, prawda? ;)
Spodziewałam się większej niejednoznaczności w postaci Nicka Fury (Samuel L. Jackson). Być może wrażenie to jest spowodowane niedawną lekturą Ewolucji.
Nawiążę lekko do Transformers 3. Już na trailerze The Avengers można było dostrzec stwory łudząco podobne do okrętów wojennych Sentinela Prime. Pełniły też dość podobną funkcję, ale tu było potrzebne coś więcej niż małe robociki by je wykończyć. Również Portal Lokiego i Spacebridge z produkcji Baya były do siebie dość podobne. Zanim padnie oskarżenie o plagiat chcę zauważyć że na końcu napisów animowanych Transformerów z lat '80 widnieje „logo” Marvel, a to wydawnictwo zajmowało się również komiksami o Cybertronianach. Muszę (z całą swoją sympatią do mechów) stwierdzić, że widokówka Michaela Baya wypadła dość blado w porównaniu do tego co zaproponował Joss Whedon.
Do dychy na filmwebie zabrakło jednego punktu. Muzyka nie została mi w pamięci. Dosłownie wyparowała mi z głowy tuż po wyjściu z kina i nie wiem co mam o niej napisać.
Wracając do podstawowego pytania o to czy obecnie znajdzie się jeszcze miejsce dla superbohaterów: nie wiem na ile rekordy otwarcia w box office są wynikiem kampanii reklamowej i szykowania ludzi do tego apogeum od 2008 roku, czy faktycznym zapotrzebowaniem, ale frekwencja jest faktem. Czy możemy się utożsamić z ekscentrycznym miliarderem, nordyckim bogiem, wielkim zielonym stworem, reliktem II Wojny Światowej, szpiegiem rosyjskiego pochodzenia i Łucznikiem Wyborowym? Otóż tak. Zacznę nieco od końca: Hawkeye i Black Widow – (idąc najprostszym i najbardziej banalnym tropem) ich relacja pokazuje że zawsze jest czas na zmianę i od człowieka zależy czy wykorzysta drugą szansę. Steve Rogers zachowuje się jak dziecko we mgle. W końcu spał ponad 70 lat, ale obecnie gdy wiele wartości straciło na znaczeniu, coraz trudniej jest odnaleźć jakiś punkt zaczepienia. Bruce Banner to klasyczna inkarnacja Doktora Jeckylla and Mr. Hyde'a. W ciele tego wybitnego naukowca kryje się bestia która wychodzi na światło dzienne w chwilach gniewu. Znacie to? Thor wcale nie jest taki nieomylny i wszechmocny jak wypada bogom, co czyni go po prostu bardziej ludzkim i przystępnym. Tony Stark w takim razie trochę tu nie pasuje, jednak budzi sympatię swoim stylem bycia. W pewnym sensie jest spełnieniem marzeń, a przynajmniej operuje zabawkami o których możemy pomarzyć.
Może brakuje nam mitów i wzorów, dlatego tłumy tak chętnie pobiegły do kin. Być może jest to kwestia pewnych wartości albo tylko lubimy patrzeć na bohaterów. Zakończenie niestety częściowo pokazuje że niekoniecznie potrafimy tolerować inność, ale z drugiej strony chcemy tych superbohaterów nie tylko oglądać, ale by byli wśród nas, i może właśnie w tym należy szukać przyczyny sukcesu The Avengers. 


PS: nie pamiętam kiedy ostatnim razem zgadzałam się z pisma... krytyką w takim stopniu jak w przypadku tego filmu. Spodziewałam się raczej zjechania całości z góry na dół.

PS2: Słucham właśnie muzyki z filmu, i jestem w stanie podnieść ocenę na filmwebie. 

piątek, 4 maja 2012

Czy za miesiąc jest olimpiada?

Oficjalnie "bojkotuję" Euro 2012 nie z powodów ideologicznych, społecznych ekoterrorystycznych. Po prostu piłka nożna mnie nie interesuje a organizatorzy i politycy stanowią kolejną grupę której mam do powiedzenia a raczej powtórzenia mój ulubiony cytat z X Men - pierwsza klasa. Oczywiście z pewnych względów byłam niemalże na bieżąco z postępami a raczej brakiem postępów w przygotowaniach do Euro. Oto kilka obserwacji i odczuć:

  1. Odkąd tylko ogłosili że organizatorem będzie Polska, wiedziałam że Majowie mieli rację z tym końcem świata w 2012. Wzięłam przykład ze Starożytnych i zaczęłam wieszczyć wielką katastrofę. 
  2. Kiełbasa wyborcza była dobra? Cóż.... wczoraj w programie kabaretowym padła teoria że Chińczycy nie zwiali... oni tylko uznali że skończyli robotę, widząc inne polskie drogi. 
  3. Ukraina - to nie Niemcy a ekolodzy pierwsi zaczęli nawoływać do bojkotu mistrzostw, z powodu sposobu w jaki nasi wschodni sąsiedzi radzą sobie z bezpańskimi psami. Czyli można tu zacząć mistrzostwa: kto pierwszy...
  4. No dobra, stadiony jakieś mamy, Pyrzowice wyglądają ładnie, ale na szczęście w mojej okolicy nie będzie tej parodii...
  5. Czy Wy naprawdę myślicie że Polacy wyjdą z grupy? Tu jest odpowiedź
Oburzenie w związku z hymnem na Euro jest co najmniej nie na miejscu. Dlaczego? Biorąc pod uwagę powyższe podpunkty, oficjalnym logo i maskotką tych mistrzostw powinien być Trollface, a piosenka jest całkiem adekwatna bo... Taka trochę wiocha, jak mawiał Król Julian...