wtorek, 20 grudnia 2011

Krvavy - Schemat miłości bożej

Kamienie, noże i inne niebezpieczne narzędzia pójdą w metaforyczny ruch, pomimo że pod ręką mam tylko zapisaną kartkę papieru i klawiaturę. Nie lubię pisać o muzyce. Wolę jej słuchać i się nią delektować. Czasem tylko zdarzy mi się zebrać wszystkie myśli i zacząć pisać.
Zacznę czysto subiektywnie i emocjonalnie stwierdzając że bardzo cieszę się z faktu iż coś fajnego powstaje dosłownie za Bryni... pod nosem. Oczywiście mogę się rozpisać o katowickich tradycjach psychorapowych, aczkolwiek wtedy wyjdzie moja ignorancja w dziedzinie muzyki. Mogę zacząć wywód na temat Kaliber 44 ale nie ma w tym nic oryginalnego. Zatem bez zbędnych ceregieli przechodzę do tematu Krvavego.
Schemat miłości bożej to jego piąta płyta w tym roku. Wszakże Ubożęta trafiły do sieci w marcu tego roku. Niby nie tak dawno a jednak... To szybkie tempo jednak ilość wydawnictw idzie w parze z postępem. Najlepszym przykładem jest nagrany ponownie Oddajcie mi sumienie. Kawałek pierwotnie opublikowany był na marcowym debiucie. Muszę przyznać że już pierwowzór zrobił na mnie wrażenie, jednak stwierdzam że nowa wersja jest dużo lepsza, nagrana z przytupem i zdecydowanie odważniej. Czyżby lekkie podgłośnienie samego beatu? I muszę przyznać, że sposób stopniowania napięcia w tym utworze, jest jego najlepszą częścią. Czapki z głów, proszę szanownych Państwa.
Co czułaś kochana dotarło do mnie z prośbą o rozesłanie utworu po ludziach. Nie miałam nic przeciwko i nie bez powodu. Na początek ukłon w stronę 303 za beat (pochodzący z utworu AJKS - Zero - polecam gorąco). Jeżeli mam go określić jednym słowem to brzmi ono: lodowaty. I to jak woda w przeręblu. Wokalnie i tekstowo Krvavy wykonał doskonałą robotę. Przyznaję się bez bicia, że w słuchaniu jest pewien rodzaj masochizmu, gdyż tekst nie jest lekki i przyjemny, a jednak utwór mnie zahipnotyzował.
Innym przykładem tegoż masochizmu jest kawałek, którego pseudo-opis zostawiłam na koniec. Pierwszy odsłuch Okresu półtrwania był bezemocjonalny, jednak w pewnym momencie postanowiłam wcisnąć ponownie play, i odsłuchać go jeszcze raz od początku. Jakie było wrażenie? Jakbym dostała kamieniem w głowę. Właściwie to ten kawałek był powodem dla którego teraz siedzę przed kompem i uderzam palcami w klawiaturę.
I tu wyjdzie moje lenistwo, gdyż po prostu nie chce mi się pisać o wszystkich utworach, a pominęłam parę innych ulubionych (chociażby Stary i Nowy testament, Extremis malis, extrema remedia, Krew II który ośmielam się porównywać do Sweet Noise czy psychotyczny utwór tytułowy). Jak podkreślam na każdym kroku, nie znam się na niuansach technicznych więc nie będę pisać głupot. Traktuję tą płytkę jako warty uwagi eksperyment muzyczny. Krvavy trzyma poziom od początku do końca.
Na finał kopiuję linka do płyty: 
Download 
żeby nie było: wrzucił sam KRV. Ja tylko podaję dalej.

Brak komentarzy: