niedziela, 4 grudnia 2011

"Waiting For The Snow"


Dziś będzie w stylu refleksyjno-pamiętnikarskim/dziennikowym. Godzina 5.30 od środy do piątku oznacza dla mnie poranek. Jest to pora o której zwlekam się z łóżka tworząc połączenia przekleństw o których nawet filozofom się nie śniło. Ta sama pora weekendy jest dla mnie środkiem nocy. Ponieważ od udziału w porannej niedzielnej mszy (jakiejkolwiek innej też) ważniejszy jest dla mnie sen to pozwoliłam sobie wstać o 11.00. Niestety szybko pożałowałam tego że w ogóle otwarłam oczy, a zaraz pożałuję jeszcze bardziej bo ktoś musi wyjść z psem. 
Naprawdę, dzień w którym je się śniadanie o 12.00 nie musi być piękny. Zwłaszcza gdy wieje, pada deszcz a chmury są... ciemnoszare, przecinane przez pomarańczowy pasek nad horyzontem. Czekam na śnieg. Wolę to białe coś gryzące w twarz od deszczu. Lubię chodzić z "terrorystką" na twarzy.Poza tym wtedy ta okolica jest ładna. Oczywiście piękno przemija wraz z odwilżą ale dla tych kilku chwil warto. Przypomniał mi się wypad na cementownię po sylwestrze w ubiegłym roku. Na ten rok nic nie planuję. I tak nic z tego nie wychodzi. Za to wychodzą spontany. Na przykład wypad na cementownię z aparatem po całej nocy nie spania, pojenia się winem i tanim szampanem połączonym z bardzo niezdrową zagrychą. Włączenie VH1 koło 5.00 i siedzenie do 7.20 w kocu, bo dopadły mnie dreszcze i zbliżały się 24 godziny na nogach.
Waiting for the Snow to tytuł piosenki z którą kojarzy mi się ten krótki wypad i której słucham "na pętli", bo jak go włączę to mam problem z wyłączeniem i leci raz za razem. Poza tym ten utwór przypomina mi o tym "poranku", krótkiej włóczędze, samotnym powrocie autobusem, kursie w poszukiwaniu otwartego sklepu, krótkim śnie a raczej czuwaniu bo przez te kilka godzin doskonale wiedziałam co się wokół mnie dzieje i Turnieju Czterech Skoczni oglądanym na Eurosporcie. Czego jeszcze wtedy słuchałam? Może Carpathian Forest? Nie da się dokładnie zapamiętać jednego dnia.
Te zdjęcia przepadły. Zostało kilka deviantowych sztuk zamieszczonych wyżej. Trochę żal, z drugiej strony mam świadomość że nie dało się inaczej. Albo i dało ale ja poszłam na skróty i się posypało. Jak w życiu.
Gdy utwór dobiega końca zamykam oczy. Mój egocentryzm sprawia że zawsze widzę siebie. W śniegu. To jak powracający sen. Ktoś jeszcze takie ma? Mi czasem się śni że lecę.
Kolegę w drodze do szkoły nawiedziły dwa kruki... Niestety nie mam szans by mnie nawiedził dziki wilk. Z resztą to mogło by mieć ciekawe konsekwencje. Muszę się zadowolić widokiem Wilczaka Czechosłowackiego. W ogóle te "rasy pierwotne" są piękne ale trudne do "wychowania". Podobnie jest ze mną: możesz mnie oswoić ale kiedyś natura wilka się odezwie i zniknę szukając nowego stada. Może będę nawoływać przez jakiś czas gdy ktoś odłączy się ode mnie? Dość już tego uzewnętrzniania. Za dużo nostalgii.
Sayonara!
PS: w piątek jest koncert na który mi się nie chce iść... Jak zwykle.
Ech... rozczarowanie. W statystyce lastowej nie mam Carpathian Forest

Brak komentarzy: