poniedziałek, 30 kwietnia 2012

O efektach bezstresowego wychowania

Opowieść to krótka i zaczynająca się w typowy sposób a morał jest niezbyt poprawny politycznie. Zacznę od tego, że zaczyna się mój sezon na rozpaczliwe poszukiwanie cienia i chroniczny ból głowy spowodowany nadmiarem słońca. Pogoda nie zależy jednak od człowieka, więc ok. Przetrwałam upały w latach poprzednich, przetrwam i teraz. Jednak dziś miałam wrażenie że nie przetrwam zwykłej wizyty w pewnej popularnej sieci sklepów samoobsługowych i to nie z powodu wysokiej temperatury.
Po wejściu do sklepu w trybie natychmiastowym dostałam wizualnego kopa w mordę na który zareagowałam w myślach słowami are you fuckin' kiddin me, bitch? I nie był to pan zakładający skarpety do sandałów. Przed rozwinięciem dodam, wrażenie zostało spotęgowane przez efekty dźwiękowe...
Otóż na dzień dobry dostrzegłam mamuśkę której poleciłabym skorzystanie z porad Wujka Goka Wana, ale wygląd naprawdę nie gra tu roli... Otóż Pani ta, przyszła do sklepu wraz z trójką dzieci, swoją córeczką i dwójką synów znajomych co wnioskuję z wypowiedzi. Dzieci te w trybie natychmiastowym rozbiegły się po całym sklepie, robiąc przy tym więcej hałasu niż cała moja klasa z podstawówki (aniołkami nie byliśmy). Dobiciem było to, że dziewczynka poruszała się po sklepie... na rowerku. Miałam ochotę wrócić się i wyjść by sprawdzić czy przypadkiem nie ma na drzwiach naklejki zakazującej jazdę na rowerze po sklepie, ale niestety Darek nie chciał otworzyć drzwi (aluzja do filmu Job czyli ostatnia szara komórka). Zatem gehenna miała się dopiero zacząć, a już zastanawiałam się kogo najpierw trzasnąć.
Miałam kupić zaledwie trzy rzeczy, usytuowane mniej więcej w odległości pięciu metrów od siebie i po każdym wyjściu z odpowiedniego działu potykałam się o kogo? Oczywiście o koncentrat pierwszej klasy podstawówki. Ochroniarz miał związane ręce, gdyż kobieta była 3 razy większa od niego a ja wyglądałam przy niej jak hobbit a w dowodzie w rubryce wzrost mam wpisane 168 cm, czyli nie jest źle. Ucieczka do kasy niezbyt mi pomogła, gdyż dzika horda dotarła tam po paru sekundach... tak, i do tej samej kasy. Z Panią Kasjerką byłyśmy bliskie przejścia na tryb języka migowego, gdyż wszelka inna komunikacja okazała się być niemożliwa. Zapłaciłam szybko za wybrane produkty, spakowałam się do magicznej damskiej torebki i uciekłam ze sklepu, modląc się by ta banda za mną nie szła.
Upał stał się nieistotny. Zastanawia mnie skąd się to wszystko bierze? Doskonale rozumiem że dzieci muszą się wybiegać, wykrzyczeć, wybawić mówiąc ogólniej wyszaleć ale coraz częściej przyprawiają tym o obłęd innych. Pewnie łatwo jest mi mówić bo nie mam swoich dzieci i nie wiem czym jest trud wychowania, ale i tak się wypowiem: samowolka nazywana bezstresowym wychowaniem jest utopijnym mitem. Znacie tą miejską legendę o chłopaku który w środkach komunikacji miejskiej przykleił gumę do żucia matce niegrzecznego dziecka mówiąc że on też był wychowywany bezstresowo?
Żeby nie było że jestem stronnicza i brak u mnie zrozumienia: miałam krótki i to bardzo epizod polegający na pracy z dziećmi, a raczej na pomocy przy tym. Byłam przerażona, jednak strach szybko minął gdy zapoznałam się z podopiecznymi. Nie mówię że nie trzeba było mieć oczu dookoła głowy, ale te dzieciaczki były po prostu kochane, głównie dlatego że przypominały moje albo i starsze pokolenie. Potrafiły się bawić a jednocześnie nie nosiło ich wszędzie gdzie popadnie wprowadzając zamęt.
Jak widać melduję się tutaj więc w psychiatryku mnie nie zamknęli. W tym tygodniu planuję napisać i opublikować czwarty epizod GrillBaru Marvel i może jakąś recenzję. 

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

GrillBar Marvel: „Have you ever been in Poland?”

Co robią superbohaterowie w wolnym czasie? Według stereotypu pewnie i tak takowego nie mają, bo w dzień toczą normalne życie a w nocy ratują świat. Otóż nie... Nasi ulubieńcy spotykają się w dość specyficznym miejscu, gdzie żadne prawa logiki formalnej, nieformalnej, pragmatycznej nie wspominając o matematycznej po prostu nie funkcjonują. Tak. W GrillBaru Marvel zdarzają się różne cuda wianki. Oto dowód...
Logan siedział przy barze zagadując do rudej barmanki, która jak i cała reszta pracowników pochodziła z najdalszego backgroundu komiksowego kadru. Wtedy doznał olśnienia. W tym miejscu wychodził ze swojej komiksowo-filmowej roli, a zatem doskonale zdawał sobie sprawę, że jego przeszłość można nazwać zbiorem wizji ludzi różnych i że z całą pewnością nazywa się James Howlett. Pamiętał też, że wraz z Rogersem, znanym jako Captain America został wysłany do Polski, a działo się to podczas Drugiej Wojny Światowej. Zapamiętał też, że ledwo stamtąd wrócił i to nie z powodu ran, tylko czegoś jeszcze gorszego.
Ciężkie warunki wojenne nie przeszkodziły oczywiście polakom w zrobieniu czegoś, co nazywa się bimber. Oczywiście razem ze Stevem postanowili spróbować tego wytworu. Zawartość alkoholu w trunku, zwana również woltażem zapierała dech w przerysowanych klatach obu panów. Oczywiście zabrali parę butelek i ukryli skrzętnie pod deskami w podłodze GrillBaru Marvel. Czekali na odpowiednią okazję do wypicia przechowanego alkoholu, ale Logan zaczął się niecierpliwić i wysuwał już szpony by rozwalić podłogę...
Frank Castle nie był by sobą gdyby nie wpadł do baru z hukiem, krzycząc że właśnie rozpier... rozwalił parę robaków z mafii która siedzibę ma gdzieś w sercu dżungli. Był tak uprzejmy że zapowiedział też wizytę Ghost Ridera. I nie omieszkał wspomnieć o tym, że jak Pajęczak znów zacznie przerabiać pajęczynę na bungee to nie będzie już dla niego tak miły
- Dziś tego nie zrobi... masz to jak w banku, Castle – odkrzyknął z niekrytą radością Wolverine.
- A co? Otrujesz go? To takie w nie twoim stylu...
Szyderczy uśmiech Logana sugerował zaprzeczenie. Nie stuprocentowe, ale jednak zaprzeczenie. Następnie wtajemniczył Punishera w swój plan, wyjaśniając tym samym dlaczego czekają na jeszcze kilka osób.
Z okazji spróbowania czegoś nowego skorzystał oczywiście Tony Stark, który od pewnego czasu świetnie dogadywał się z Rogersem. Kapitan Ameryka nie mógł nie skorzystać z okazji powspominania starych czasów gdy był młokosem i walczył o to by dostać się do Armii, a gdy tego dokonał... Nie był zbyt zaskoczony tym, że jego kanadyjski kumpel niewiele się zmienił.
Nick Fury miał nadzieję że w końcu uda się zrobić to zaległe spotkanie integracyjne swojej grupy Mścicieli, ale usłyszał że z pewnych względów lepiej będzie zaprosić tylko Natashę, która zaciągnęła ze sobą Clinta Bartona. O słowiańskich klimatach dowiedział Piotr Rasputin. Magneto również chciał rozliczyć się z przeszłością i postanowił wskoczyć, biorąc na wszelki wypadek szachownicę. Akurat załapał się na wysłuchiwanie wspomnieć Logana i Steve'a z pewnego mrocznego miejsca w Polsce. Eric w końcu oznajmił Loganowi że nie zrobił z jego szkieletu czegoś co przypomina filo fun tylko dlatego, że to właśnie jemu uratował życie. Dzięki temu fani mają kolejne pole do manewru w tworzeniu domysłów.
- Ktoś umarł? - przerwał tą paplaninę Castle – czy może urodziny? Z jakiej okazji pijemy?
- Bez różnicy... - odparli wszyscy, którzy kiedyś zahaczyli o Polskę.
Rogers odciągnął poluzowaną deskę w podłodze i wyciągnął kilka butelek z niedbałą etykietą na której ktoś napisał paskudnym pismem „BIMBER”. Wyciągnęli też coś fioletowego, z pirackim znaczkiem na etykiecie.
- Coś dla ciebie, Castle – zażartował Wolverine – przyda ci się w wykańczaniu bandziorów.

- Trutka na szczury?
- Nazywają to „Denaturat” - odparła Natasha, która wskoczyła do Polski kilka dni temu.
Grzmoty i błyskawice zwiastowały nadejście jeszcze jednego gościa, który delikatnie mówiąc wpadł w furię, bo dowiedział się o spotkaniu w ostatniej chwili i jeszcze musiał zgubić gdzieś Lokiego, bo ten tradycyjnie wszystko wychleje a nie miał ochoty na odstawianie braciszka do Jottunheimu. Jego ostatnia misja pokojowa zakończyła się tak jak wszystkie inne. W ogóle co za idiota zastosował to określenie mając na myśli „wojnę prewencyjną”?
Za Thorem niestety zleciała się reszta, począwszy od Fantastycznej Czwórki a skończywszy na Red Skullu, który jednak szybko zrezygnował gdy okazało się że piją polski trunek...
Kolejnych kilku godzin nie warto relacjonować. Można je śmiało sprowadzić do kilku zdań. W GrillBarze zjawiało się coraz więcej osób. Niektórzy odpadali po pierwszym kieliszku i szukali miejsca by umrzeć. Dużo ciekawsze rzeczy działy się pod koniec spotkania. Zgodnie z tradycją. Storm wywoływała burzę w swojej szklance szlachetnego trunku, słuchając Magneta który cieszył się z faktu iż w końcu mógł całkowicie pokojowo porozmawiać ze swoimi wybawcami sprzed lat.
Sytuację Spider Mana trudno było określić. Z jednej strony miał szczęście, bo nie był nawet w stanie się ruszyć. Zatem Castle nie będzie do niego strzelać. Z drugiej jutro będzie żałował że nie umarł poprzedniego dnia, bo wytrzeźwienie zajmie mu trochę czasu, a kac po takiej ilości alkoholu z pewnością nie jest przyjemny.
Logan wyciągał coraz więcej butelek spod podłogi. Niektórzy odnosili wrażenie że ten bimber się nie kończy. Zwłaszcza ci ze słabszą głową. Ci z mocną wrzeszczeli by oszczędzać bimber bo wszystko wyżłopią, czyli wyleją. Do tego chóru należeli między innymi Thor i Tony Stark który ledwo trzymał się na nogach, ale i tak walczył dzielnie. Niestety bardzo szybko odpadł Ghost Rider, który bimber chwalił bardzo, ale stwierdził że za bardzo dymi mu czacha... Punisher był przeciwnego zdania. Jego czacha miała się świetnie. Podobnie jak głowa, pomimo że nigdy nie pił czegoś tak mocnego. Ktoś rzucił że Red Skull sporo stracił przez swoje uprzedzenia i tym samym nie mogli założyć Klubu Czaszki.
Laura Kinney znana jako X23 wpadła do baru i chwyciła od razu szklankę Wolverine'a mając nadzieję że pije on Whiskey. Oczy wyszły jej momentalnie na wierzchbo nawet wrodzona odporność na działanie alkoholu nie dawała skutecznej ochrony przed tym trunkiem. Spojrzała na swój genetyczny pierwowzór, ten odebrał jej szklankę przypominając że alkohol jest w stanach dozwolony od dwudziestego pierwszego roku życia. Odkrzyknął jeszcze do Cyclopsa by nie pił tyle z bratem bo znowu Kitty ukradnie mu okulary... Aczkolwiek ostrzeżenie było bez sensu. Havok już leżał pod stołem, Jean wynosiła Scotta za pomocą telekinezy, przy tym sama się zataczała idąc do wyjścia. Zatem marzenia o pojedynku Jean i Natashy w kisielu wiśniowym trafił szlag.
Wtedy Laura straciła cierpliwość i zaczęła wrzeszczeć na Wolverine'a że ten nie traktuje jej poważnie...
- Kobiety... - odparł.
- Do ciebie akurat mogę mówić per „tato”, Logan. Ale wiem że tego nie lubisz.
- Nie zaczyna się zda...
- Słuchasz mnie?
Logan zatem był zmuszony wysłuchać jakże pasjonującej opowieści swojego żeńskiego klona o najnowszych newsach ze Środkowej Europy... Nick kazał jej przekazać że w końcu ci z Hydry postanowili zrobić coś pożytecznego dla ludzkości i wysłali szpiegów do Polski a ci odkryli że kryje się tam jeden ze sługusów tego antycznego... Apocalypse'a. Na domiar złego ma się nieźle i rzekomo nie poprzestał na rozpoczął już wcielanie jakichś planów swojego szefa.
- Możemy pić dalej! Rogers, kolejna wizyta w Polsce się szykuje - tym optymistycznym akcentem rozpoczął się kolejny etap imprezy. Niestety już ostatni...
Był to czas dla najbardziej wytrzymałych, którym żadne ilości alkoholu nie były straszne. Nawet Logan odpuścił i pozwolił Laurze pić dalej. Poza tym czuł że jeszcze dwie butelki i sam poczułby negatywne skutki działania alkoholu etylowego. Na polu boju zostali jeszcze Castle, Rogers, Thor i Rosjanie którzy bawili się znakomicie. Skutki picia wódki nie były widoczne w zachowaniu tej dwójki... pomijając ich lekką poprawę humoru.
Thor zaproponował swoją ulubioną grę: piją do dna a wygra ten który padnie jako pierwszy. Oczywistym było, że mogli grać tak bez końca. Kelnerka znalazła za to alkomat. Nawet nie zdawali sobie sprawy z tego że są w nich jakieś procenty. Tymczasem igła zaczęła szaleć, a raczej niektórzy złapali się za głowy bo okazało się że urządzenie wskazywało zawartość alkoholu w wydychanym powietrzu. Thor zaproponował coś nowego: zamkną posiedzenie konkursem na to kto ma najwięcej alkoholu... Niestety zanim zdążyli chuchnąć ponownie... licznik znów wskazywał zero.
Nadszedł czas na podsumowanie strat. Bohaterowie masowej wyobraźni leżeli dosłownie wszędzie, dogorywając, lub budząc się z ogromnym pragnieniem i żalem że nie umarli dzień wcześniej. Lekko zataczający się Punisher dobijał mafiozów (nikt nie wiedział skąd oni się tam wzięli), Rosjanie poszli na miasto śpiewając przy tym hymn ZSRR, Magneto grał w szachy sam ze sobą. Hank McCoy miał pretensje o to że przegapił coś ciekawego. Logan dostrzegł ślady po szponach Sabretootha przy ich magicznej desce. Odkrył że brakuje tam denaturatu. Gdy rozejrzał się po sali, dostrzegł zwłoki sztuk dwie. Jedne należały do Victora Creeda a drugie do... czegoś co jęczało...
- Thorze... Thorze... zabierz mnie do Jottunheimu.
- Znowu to samo... - odparł Bóg Piorunów. - LOGAN!! Wypili denaturat...
Wolverine podszedł do dwóch niemalże martwych którym śmierć za bardzo nie groziła. Leżeli w oddaleniu niecałego metra od siebie, a między nimi leżały dwie butelki po fioletowym Drinku Piratów. Logan stwierdził że po prostu wywali Creeda przez okno... oczywiście otwarte. Thor przerzucił brata przez ramię i udał się do wyjścia. Wtedy Logan wpadł na genialny pomysł i chwycił Victora za ciuchy, wykonał kilka lekkoatletycznych piruetów i rzucił go w stronę drzwi, z których niewiele zostało, a na samym żywym taranie akcja nie zrobiła większego wrażenia. Thor pożegnał się kulturalnie.
- Hej Howlett... Nie ma to jak rodzina, co?
I po tym optymistycznym akcencie panowie rozeszli się: jeden do motocykla a drugi do teleportera.  

środa, 18 kwietnia 2012

GrillBar Marvel: Problem Thora.

Jak widać motyw GrillBaru Marvel pozostanie u mnie jeszcze przez jakiś czas. Dziś będzie krótko. Rozpiszę się w następnym tygodniu, Mam dwa pomysły do realizacji, więc znowu będą dedykacje ;)


GrillBar Marvel:
Problem Thora
Thor nie był w nastroju do żartów. Przyczyną jego wkurzenia był oczywiście Loki, który nie zapowiedział małej ustawki w Nowym Jorku, która szybko przeniosła się na obrzeże Valhalli. Przez to Odyn stracił ochotę do kręcenia nowego filmu... A już na pewno nie na terenie jego posiadłości. Rozkazał tym z Hollywoodu by wybudowali sobie replikę. Thor powtarzał w kółko że jak tak dalej pójdzie to wyjdzie im kolejna komercyjna wtopa, i nawet spece z Industrial Light and Magic nie pomogą... A warstwy dźwiękowej nie uratowałby nawet sam John Williams.
Bóg Piorunów chciał się spić ale pochłonięcie przez niego całego zapasu piwa ze speluny i okolicznych knajp było tak samo bezcelowe co próba pogodzenia się ze sobą, nie wspominając o pogodzeniu się z bratem. Zatem jego sytuacja była tak tragiczna, że nawet grecy mogli by mu pozazdrościć. „Prawdziwi masochiści z tych południowców” burknął pod nosem, po czym dodał w myślach że powinni się cieszyć, zamiast na siłę stwarzać sobie problemy i tworzyć postacie mityczne pokroju Edypa. Powinni się cieszyć ze słońca i czystego ciepłego morza...
… Mały huk oznaczał jedno: to Iron Man przyjechał podleczyć kaca. Aż dziwne że Pepper jeszcze to znosiła... Wróć! Dziś przyszli tu we dwoje. Zatem Thor stwierdził że wielkim wręcz nietaktem będzie zaproponowanie Tony'emu kielona/szklanki whiskey. Nie zostało mu nic innego jak zagadać do barmanki – jednej ze statystek z najdalszego backgroundu komiksowego kadru.
Tony Stark zaczął wykład dotyczący tego, jakie możliwości mógłby dać stop adamantium i mithrilu. Gdyby ten drugi tylko istniał. Niestety Rogers nie reflektował na odstąpienie tarczy z Vibranium, więc tworzenie stopów pozostało w strefie marzeń. Jedynym zainteresowanym tym wywodem był Frank Castle, który regularnie szukał sposobu na zrobienie jeszcze większej demolki. Tymczasem nasz Thor dalej próbował się upić. Po wypiciu beczki piwa dalej był trzeźwy. Barmanka miała dość udawania że kupuje tą żałosną próbę wtopienia się otoczenia tego nordyckiego boga i nawet miała zamiar mu to powiedzieć ale...
Do baru dosiadł się Red Skull!! Wywołało to falę paniki. „PERKELE!” zakrzyknął Thor usiłując sobie przypomnieć czy znają go w Finlandii. Castle szukał Beretty i krzyczał na swoich szeregowców (którzy nie wiadomo skąd się wzięli, ale to w końcu fanfic w którym wszystko jest możliwe, bo żadna logika tu nie działa) by dali mu sześćdziesiątkę. Odinson miał nadzieję że pogada z nowym przybyszem i zwierzy się ze swoich egzystencjalnych problemów. Niestety Czacha sam miał problem... Z Rogersem. Thor pił z nim w ostatnią środę. Red Skull czekał na Viper, która miała zamiar zatruć życie komuś... Sama jeszcze nie wiedziała komu, ale nie robiło jej to różnicy.
Czarna charaktery długo nie zagrzewały miejsca w Grillbarze. Nawet antybohaterowie patrzeli na nich spode łba. Thor walnął młotem w stół i Red Skull musiał wyjść ze swoją towarzyszką. Liczył że wpadnie ktoś kto jest w stanie dotrzymać mu kroku w spożywaniu alkoholu, ale widocznie dziś Thor musiał dziś się napić sam... Miał taki zamiar, ale zadzwonili z Asgardu z wiadomością że dzwonili ci z S.H.I.E.L.D.-u... Czym się niespecjalnie przejął.
W sumie chwilowe zejście na ziemię i obserwacja tego w jaki sposób zachowują się jego kumple gdy mają wolne, poprawiła mu humor. Do tego stopnia że zapomniał jaki był jego problem. Niestety gdy wyszedł, ktoś wysadził w powietrze kilka nowych samochodów. Thor zorientował się że to Loki z Pyro, którzy ostatnimi czasy się świetnie dogadują. Jednak gdy ci zauważyli Boga Piorunów, zniknęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Thor nie zaprzątał sobie głowy tym dłużej podśpiewując pod nosem znany przebój Monty Pythona....

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Intertekstualność i konwergencja mediów są wszędzie....

Nie minęło kilka dni, jak Koleżanka Zuzanna „Iro” postanowiła podzielić się na łamach swojego bloga mieszkańcami pewnego Fioletowego Kołozeszytu. Mało kto wie, że posiadam niemalże identyczny zeszyt nabyty drogą kupna w pewnym sieciowym sklepie, położonym na terenie Katowic.
Początkowo ten Zestaw Kartek stanowił mój szkicownik i poligon doświadczalny w celu podniesienia umiejętności plastycznych (hahahaha... możecie się śmiać). W tym właśnie miejscu narodził się mój Marquis De Lirium Tremens (nie będę ukrywać że jest on inspirowany Markizem de Carabas z powieści Nigdziebądź Neila Gaimana) i po raz pierwszy został ucieleśniony Różowy Paranoik. Z czasem jednak na kartach zaczęły pojawiać się pomysły na artykuły pisane z myślą o tym blogu a które muszę w końcu przepisać.
Mniejsza z tym. Do mojego zeszytu wdarli się też (w formie uproszczonych schemacików) moi ulubieńcy ze świata Marvela: Frank Castle/Punisher i Logan/Wolverine (którzy będą się też przewijać przez cykl GrillBar Marvel), komentujący regularnie moje życie w cyklu tzw: „Rozmów męskich mężczyzn”. I tu od razu przyznaję się że to Marta wymyśliła nazwę cyklu, za co Ci serdecznie dziękuję :). Dzisiejszy obrazek... Nie miał sensu, ale gdy Czesław Miłoś przypat tat tajał do mojego zeszytu nie mogłam się powstrzymać przed stworzeniem czegoś... ni z gruchy ni z pietruchy, albo powiązanym z naszymi dyskusjami na temat: kryzysu męskości, nie możemy czytać komiksów bo nam odwala, Wolverine wyglądałby męsko nawet w różowej Lycrze ale żółta jest ok i 1000 zastosowań dla adamantowych szponów. Póki co mamy tylko dwie wady takowych.
Zatem intertekstualność dotknęła i nas. Oto powstał pierwszy crossover naszego autorstwa. Z moich memów są to:
Duszek, który nie pamiętam co robił bo powstał w gimnazjum
Robot Maniek, który będzie przechodził kryzysy.
W przyszłości dojdą tam wspomniany Markiz i jeden z moich tworów z dołu kartki w notatniku z licencjata ;)
Poniżej prezentuję próbkę naszej jakże radosnej twórczości.
  

czwartek, 12 kwietnia 2012

GrillBar Marvel

Z Dedykacją dla Marty, która dziś ma urodziny :* :)

Dla reszty: informuję że tekst ma charakter parodystyczno-humorystyczny i naprawdę lubię uniwersum Marvela.
Zdjęcie poniżej pochodzi ze strony: www.gry-online.pl


GrillBar Marvel
Przedziwne to miejsce. Zadymiona speluna nie zachęcała do skosztowania amerykańskich do bólu specjałów. Aż dziwne że bohaterowie masowej wyobraźni upodobali sobie takie miejsce do swoich pogaduszek. Raz w tygodniu wszyscy zasiadali przy swoich drinkach i cheeseburgerach z roztopioną imitacją amerykańskiego sera by zapomnieć o swoich sporach i przedyskutować scenariusz kolejnego filmu.
Pierwsze zaskoczenie: przy wejściu stali Punisher i Spider Man rozmawiający o tym w jaki sposób... jakim cudem ślepy Daredevil nie może dać spokoju temu pierwszemu. Frank dziękował swojemu odwiecznemu rywalowi za możliwość debiutu na jego stronach, po czym dodał coś o jakości artykułów zamieszczanych przez Pajączka w jego gazecie. Pajęczak wręczył mu wizytówkę, na co Castle odpowiedział, że kropnie jego szefa, gdy będzie pewien w stu procentach że ma jakieś powiązania z mafią Russottiego. Jigsaw pewnie dostałby piany, gdyby tylko poskładał się z popiołów po ostatniej akcji w 2008.
Skoro jesteśmy przy popiołach: Phoenix, znana również jako Jean Grey próbuje się odgonić od swojego żeńskiego fanklubu, ale marnie jej to idzie. Obok Rogue wysysa z mózgów swoich ofiar co tak naprawdę myślą o jej czerwonowłosej koleżance z branży. By uatrakcyjnić show, Gambit popisuje się kartami i żonglerką swoim niezawodnym kijkiem.
Iceman i Pyro stoją z boku, zastanawiając się co lepiej wygląda: zamarzająca kula ognia, czy kula lodu zatopiona w płomieniach. Gdyby mogli to pewnie zadzwoniliby po kolorystkę, bo spec od efektów specjalnych zaczyna mieć ich dosyć...
… Poza tym przyszedł czas na stały punkt programu, w którym Tony Stark przekonuje Lokiego że Hulk jest bardziej niebezpieczny od olbrzymów z armii Lokiego. Nawet Nick Fury oderwał część swojej uwagi od Storm, by kątem oka obserwować spór tych dwóch... Nie przeszkadzało mu to jednak żałować że nie ściągnął Ororo do swojego oddziału. Za to miał Natashę która chwilowo znalazła wspólny (bo rosyjski!) język z Peterem Rasputinem.
Na chwile zapadła cisza, bo do baru weszli Eric Lehnsher i Charles Xavier niosąc ze sobą ogromną szachownicę. Byli rozczarowani brakiem kominka, a ogromny grill na środku pomieszczenia zdecydowanie im nie odpowiadał. Musieli poszukać innego miejsca do omówienia projektów środków lokomocji i nakryć głowy, a także których potomków wciągnąć w całą tą balangę. Magneto miał nadzieję że Wanda nie zakocha się tego wieczoru, bo ostatnio przypomniała dlaczego nazywają ją Scarlet Witch...
… Mały pożar i smród siarki? Nightcrawler i Ghost Rider wpadli z wizytą, próbując połączyć country z bawarską muzyką ludową. Lepiej wychodziło im robienie wrażenia Demonicznej Dwójki, która mogła być stałym oponentem dla Fantastycznej Czwórki. Był tylko jeden problem: stali po tej samej stronie... Tak jak Hawkeye i Kapitan Rogers, próbujący w tej chwili ukryć że porównują tyłek Natashy do Jean Grey.
Chwilowo pomogli im w tym Summersowie, którzy nie mogą dojść do porozumienia w kwestii stopnia pokrewieństwa między sobą. Ustalenie czy są braćmi czy ojcem i synem czy też dziadkiem i wnuczkiem okazało się być bardziej kłopotliwe niż mogło się to wydawać.
Obok Thor z Wolverinem rozpoczęli swój rytualny pojedynek w którym zwycięzcą był ten, który padnie pierwszy. Pomimo wypiciu dwunastu kufli na głowę skończyło się jedynie na kilku wizytach w toalecie. Pojedynek chciał przerwać komiksowy pierwowzór Logana, mający pretensje do swojego filmowego odpowiednika o te 30 dodatkowych centymetrów. Rzekomo zachwiało to równowagę. Filmowy odwrócił się i rzucił tylko „go fuck yourself”, a po chwili zastanowienia dodał „Mistique” i sięgnął po szklaneczkę szkockiej whishey. Niebieska istota odzyskała swoją naturalną postać i odeszła w stronę Szablozębego, który i tym razem musiał się zadowolić siłowaniem na ręce z Blobem i gadaniem z Deadpoolem, na co obaj mieli średnią ochotę.
Godziny w GrillBarze Marvel mijały leniwie. Przychodziły coraz to nowe postaci, które uparcie porównywały się w skuteczności sposobów umierania i powrotów do życia. Wieczór jednak musiał dobiec końca, a bohaterowie musieli wrócić do swoich zajęć codziennych. Powroty stały się tradycyjnym przedłużeniem spotkania. Jak łatwo się domyślić: nikt nie protestował. Jako że napoje wyskokowe lały się niczym Niagara, niektórzy mieli problem z odnalezieniem swoich rzeczy osobistych. Jean Grey krzyczała na Scotta, bo ten znowu zgubił jej ukochane czerwone stringi ze złotym Feniksem. Scott jej oczywiście nie słuchał bo sam był zajęty szukaniem swoich okularów. Gdy w końcu coś znalazł, okazało się że nie tłumią ale wspomagają promienie strzelające z jego oczu. Na szczęście Magneto poświęcił kilka zrujnowanych samochodów by ocalić całą resztę, a Iceman utrwalił całość jako całkiem gustowną rzeźbę.
Gambit przerabiał kolejną talię kart na fajerwerki, by móc później uatrakcyjnić zwykłe układanie pasjansa. Nową grę nazwał „Pasjansem odłamkowym”. Niestety zabawę popsuli podpici Kitty Pryde (aktualnie biegnąca przez hydrant by zwrócić Scottowi okulary) i Nightcrawler, który sprawdzał czy jest szybszy od kuli ognia autorstwa Pyro...
Iron Man szukał wygodnego billboardu, na którym mogłaby go szybko znaleźć Natasza, wysłana przez zamartwiającą się Pepper. Niestety reklamy nie były dziś zbyt luksusowym hotelem. Storm i Thor postanowili przetestować swoje możliwości. Najwyraźniej nie przeszkadzało to Kapitanowi Ameryce który przerobił swoją tarczę na cel dla Hawkeye'a, który pomimo wypitej whiskey bezbłędnie trafiał w sam środek.
Świetnie bawił się Hulk, aktualnie wyżywający się na Lokim, który biegał bez większego sensu wokół baru i pojazdów reszty bohaterów.
Logan który zobowiązał się podrzucić Castle'a do domu (względnie zwanego bazą gdzieś w podziemiach miasta)... zgubił kluczyki. Aktualnie grzebał adamantowym szponem w stacyjce sypiąc przy tym salwami przekleństw. Frank zapomniał że wojna w Wietnamie się skończyła i śpiewał wojskowe piosenki, strzelając do Spider Mana irytującego wszystkich tym, że zrobił sobie ze swoich pajęczych nici bungee...
Gdy Wolverine w końcu odpalił maszynę, Punisher postanowił że jednak pójdzie na piechotę... Na szczęście Johnny Blaze wykazał zainteresowanie ściganiem się po ulicach wraz z Wolverinem. Panowie nie omieszkali zostawić za sobą kurzu i dymu. Punisher stwierdził że brakuje ognia. Na szczęście dostrzegł małą grupkę lokalnych mafiozów oglądających teren pod nową fabrykę amfy. Nie oglądając się rzucił małą paczuszkę z napisem „Forward The Enemy”, zostawiając cienie po dawnych gangsterach z pytaniem: co to w ogóle znaczy? Gambit dorzucił do tego kilka kart, a ci którzy zostali w okolicy baru obserwowali ten pirotechniczny pokaz, odkładając na potem powrót do powszedniego porządku.

wtorek, 10 kwietnia 2012

De Integro..

Chce mi się spać. Nie mam siły by sięgnąć po teksty na czwartek. Z reguły chodzę spać o 23.00 i wstaję po 6.00. Tyle mi wystarcza. Kiedy mam wolne, wszystko przesuwa się o 2 godziny. Dziś poszłam spać o 1.00. Wstałam na kilka minut przed 10.00. Myli się jednak ten, kto myśli że się wyspałam. Nie pamiętam tak niespokojnej nocki. Czuwanie, pobudka, czuwanie, pobudka, coś co bardziej przypominało sen, paraliż nocny, odzyskiwanie świadomości... patrzę na zegarek: 4.20... Za kilka minut rozdzwonią się budziki. Odczekałam te kilka chwil i pozwoliłam sobie na jeszcze trochę snu. Kilka godzin drzemki musi mi dziś wystarczyć. Nie mogę się położyć... Muszę jakoś przetrwać. W lodówce mam jeszcze puszkę energetyka, kawy w domu pod dostatkiem...
Zauważyłam że poprzednia ksywka jest dla mnie sporym obciążeniem. Wisi nade mną jak wielka burzowa chmura zwijająca się w tortillę zwaną tornadem i nie pozwala mi zrobić kroku w stronę inną, niż sama ma zamiar iść i siać spustoszenie. To taka klątwa, którą sobie dobrowolnie wybrałam. 
Mogę to wszystko sprowadzić do banału w którym jest 100% prawdy: po prostu stary nick mi się znudził. Zwiększając znaczenie, stwierdzam że L-Havoc po prostu już do mnie nie pasuje. Zupełnie nie idzie w parze z legginsami, tunikami i "skórzaną" kurtką. To bardziej odpowiednie dla kogoś kto nosi się w bojówkach, t-shirtach i sportowych butach ;) Swoją drogą na lato to fajny strój - bardziej praktyczny. 


PS.: Zmiany na blogspocie spowodowały brak linków... wrrr...
PS2.: Wiem, zgapiłam tło. Wiem, takie to średnie... Ale nie mam nowych sztuk. 

wtorek, 3 kwietnia 2012

W pogoni za...

Ostatnio złapałam się na tym, że moja historia zatoczyła koło. Jestem dokładnie na tym samym etapie co w 2005 roku. Szesnastoletni dzieciak zaczął mieć wątpliwości i zaczął szukać prawdy, weryfikować wcześniejsze (!) i tak uformowane już w dużej mierze poglądy na świat. Jeżeli w którymś momencie autorytet Karola Wojtyły miał na mnie jakikolwiek wpływ, to właśnie wtedy. Bo jakieś 7 lat temu zaczął się Ogólnopolski Festiwal Pojednania Na Pokaz który z całą swoją mocą obnażył zakłamanie społeczeństwa. A że ostatnio motyw kurewstwa i zakłamania wrócił na moją tapetę... To pora na powrót podkładu muzycznego.
Na szesnaste urodziny zafundowałam sobie prezent. Dziś miałam go tylko odsłuchać, ale z sentymentem zaczęłam się przyglądać wysłużonej kopercie zewnętrznej, która miała chronić zabierany wszędzie krążek, pomimo że uważałam brzmienie albumu za zbyt plastikowe. Koperta nie była skuteczna: plastikowe pudełko nie przeżyło ciężaru podręczników xD. Książeczka też niezbyt dobrze zniosła częste przeglądanie. Jest pognieciona, w niektórych miejscach brakuje drukarskiej farby, której woń pomimo upływu lat wciąż jest odczuwalna. I te symbole, te zdjęcia... Wszystko robiło wtedy tak kolosalne wrażenie. A obecny stan całości, który mogę określić jednym słowem: wysłużona, jest świadectwem ile taki drobiazg dla mnie znaczył.
Chyba jednak najbardziej cieszyłam się muzyką, która działała na mnie uspokajająco. TAK!! ja cały czas mówię o płycie Behemoth - Demigod. Po raz pierwszy słuchałam tego albumu w środku nocy, mniej więcej koło 00.00, w myśl zasady że północ jest magiczną porą. Nadziwić się nie mogę ile w tym było dziecięcej naiwności i jak bardzo sarkastyczny uśmiech wywołuje to na mojej twarzy.
Za nic jednak nie mogę sobie przypomnieć czego wtedy szukałam... i czy w ogóle się za czymś uganiałam. Wydawało mi się jednak, że jestem na dobrej drodze. Gdzieś tam zapoznałam się z tym czym jest Ścieżka Lewej Ręki, satanizm, magia chaosu, przekonałam się że wcale nie szukam metafizyki... i tu znowu cytat z X Men Origins: Wolverine: I'm coming for blood: no law, no code of conduct z tą różnicą, że wtedy chyba jednak szukałam jakiegoś kodeksu, a cytat opisuje stan dzisiejszy.
A może po prostu gdzieś się zagubiłam i musiałam wrócić do punktu wyjścia by wyruszyć od początku? Taka metafora.
Bodajże w Białym Oleandrze padło zdanie Feniks musi spłonąć by zaistnieć. Jest w tym dziwna prawda.