poniedziałek, 30 kwietnia 2012

O efektach bezstresowego wychowania

Opowieść to krótka i zaczynająca się w typowy sposób a morał jest niezbyt poprawny politycznie. Zacznę od tego, że zaczyna się mój sezon na rozpaczliwe poszukiwanie cienia i chroniczny ból głowy spowodowany nadmiarem słońca. Pogoda nie zależy jednak od człowieka, więc ok. Przetrwałam upały w latach poprzednich, przetrwam i teraz. Jednak dziś miałam wrażenie że nie przetrwam zwykłej wizyty w pewnej popularnej sieci sklepów samoobsługowych i to nie z powodu wysokiej temperatury.
Po wejściu do sklepu w trybie natychmiastowym dostałam wizualnego kopa w mordę na który zareagowałam w myślach słowami are you fuckin' kiddin me, bitch? I nie był to pan zakładający skarpety do sandałów. Przed rozwinięciem dodam, wrażenie zostało spotęgowane przez efekty dźwiękowe...
Otóż na dzień dobry dostrzegłam mamuśkę której poleciłabym skorzystanie z porad Wujka Goka Wana, ale wygląd naprawdę nie gra tu roli... Otóż Pani ta, przyszła do sklepu wraz z trójką dzieci, swoją córeczką i dwójką synów znajomych co wnioskuję z wypowiedzi. Dzieci te w trybie natychmiastowym rozbiegły się po całym sklepie, robiąc przy tym więcej hałasu niż cała moja klasa z podstawówki (aniołkami nie byliśmy). Dobiciem było to, że dziewczynka poruszała się po sklepie... na rowerku. Miałam ochotę wrócić się i wyjść by sprawdzić czy przypadkiem nie ma na drzwiach naklejki zakazującej jazdę na rowerze po sklepie, ale niestety Darek nie chciał otworzyć drzwi (aluzja do filmu Job czyli ostatnia szara komórka). Zatem gehenna miała się dopiero zacząć, a już zastanawiałam się kogo najpierw trzasnąć.
Miałam kupić zaledwie trzy rzeczy, usytuowane mniej więcej w odległości pięciu metrów od siebie i po każdym wyjściu z odpowiedniego działu potykałam się o kogo? Oczywiście o koncentrat pierwszej klasy podstawówki. Ochroniarz miał związane ręce, gdyż kobieta była 3 razy większa od niego a ja wyglądałam przy niej jak hobbit a w dowodzie w rubryce wzrost mam wpisane 168 cm, czyli nie jest źle. Ucieczka do kasy niezbyt mi pomogła, gdyż dzika horda dotarła tam po paru sekundach... tak, i do tej samej kasy. Z Panią Kasjerką byłyśmy bliskie przejścia na tryb języka migowego, gdyż wszelka inna komunikacja okazała się być niemożliwa. Zapłaciłam szybko za wybrane produkty, spakowałam się do magicznej damskiej torebki i uciekłam ze sklepu, modląc się by ta banda za mną nie szła.
Upał stał się nieistotny. Zastanawia mnie skąd się to wszystko bierze? Doskonale rozumiem że dzieci muszą się wybiegać, wykrzyczeć, wybawić mówiąc ogólniej wyszaleć ale coraz częściej przyprawiają tym o obłęd innych. Pewnie łatwo jest mi mówić bo nie mam swoich dzieci i nie wiem czym jest trud wychowania, ale i tak się wypowiem: samowolka nazywana bezstresowym wychowaniem jest utopijnym mitem. Znacie tą miejską legendę o chłopaku który w środkach komunikacji miejskiej przykleił gumę do żucia matce niegrzecznego dziecka mówiąc że on też był wychowywany bezstresowo?
Żeby nie było że jestem stronnicza i brak u mnie zrozumienia: miałam krótki i to bardzo epizod polegający na pracy z dziećmi, a raczej na pomocy przy tym. Byłam przerażona, jednak strach szybko minął gdy zapoznałam się z podopiecznymi. Nie mówię że nie trzeba było mieć oczu dookoła głowy, ale te dzieciaczki były po prostu kochane, głównie dlatego że przypominały moje albo i starsze pokolenie. Potrafiły się bawić a jednocześnie nie nosiło ich wszędzie gdzie popadnie wprowadzając zamęt.
Jak widać melduję się tutaj więc w psychiatryku mnie nie zamknęli. W tym tygodniu planuję napisać i opublikować czwarty epizod GrillBaru Marvel i może jakąś recenzję. 

Brak komentarzy: