środa, 21 grudnia 2011

Blacklodge – T/ME [3rd level Initiation = chamber of downfall]

Beat + gitary? Czemu nie. Zwłaszcza jeśli mowa o Blacklodge. W styczniu 2010 przyszedł czas na następczynię Solarkult. Jaki jest ten materiał i czy w ogóle można go porównywać z poprzedniczką? Do rzeczy: gdyby wyszedł jako EP pewnie nikt by się nie obraził. Nie jest za długi. Tracklista też krótka. O oprawie graficznej słów kilka: surowa, mroczna, industrialna i… psychodeliczna. To słowo padnie jeszcze kilka razy.
Co mamy na tej płycie a czego nie? Przede wszystkim nie ma takiego pierdolnięcia beatem po ryju jak w przypadku Solarkult. Obecny jest dalej. Nieco wyciszony, gdzieś tam w tle wyznacza rytm utworów. Trochę wyraźniej jest słyszalny w teledyskowym „Vector G” i „SaturN”.
Beat ustąpił nieco miejsca psychodeli. I to właśnie ona jest siłą napędową płyty. Czasem nawet materiał jest… lekko trance’owy. Przekonujemy się o tym już na wstępie, i trzymamy się tego przez resztę materiału. Może lekko odchodzimy w dwóch wyżej wymienionych, aczkolwiek SaturN sprawnie łączy i „łupankę” i psychodelę. Zadaję sobie pytanie na jak ogromnym haju byli panowie w trakcie nagrań? W normalnym stanie świadomości raczej trudno coś takiego nagrać.
Materiał zamyka najdłuższy „…Stupefying”. Leniwy, z oczywiście chorym wokalem, gdzieś od czasu do czasu jakiś sampel, pod koniec beat przypomina o sobie.
Na podsumowanie: jest to materiał zdecydowanie trudniejszy od SolarKult. Słuchacz może potrzebować kilku(nastu) odsłuchów by wgryźć się w ten album.
~ - autor: lhavoc w dniu Marzec 2, 2010.

Brak komentarzy: