niedziela, 22 maja 2011

Asfalt i kostka brukowa.

tak. Macie rację. Post ten powstaje bo mi się nudzi. Tak. Jest to też hejt dla samego hejtu, a powód jest tak śmieszny, że nie warto nawet poświęcać pięciu minut. Dotyczy on... zatoczek dla autobusów.
Nie mam nawet prawa jazdy, więc jestem skazana na podróże autobusami. O tym, że teraz jest w nich za gorąco a w zimę za zimno chyba już nie trzeba pisać. O różnych kosmitach, moherach, pijanych metaluchach wracających z koncertu Kata jakieś 20 lat (nawet Odyseusz wracał krócej z Wojny Trojańskiej...) chyba też już się coś pojawiło.
Jak wiadomo podróż autobusem jest ściśle powiązana z takimi rzeczami jak słuchanie muzyki czy czytanie gazet. A czasem i jedno drugie jak postanowiłam zrobić wczoraj "rano". Wsiadłam do autobusu, skasowałam bilet, zajęłam miejsce, włączyłam The Used, wygrzebałam z torby Top Gear i zaczęłam czytać recenzje samochodów na które nigdy nie będzie mnie stać nawet jak wygram w Totka, bo ubezpieczenie pochłania kupę kasy. Cóż... Pomarzyć zawsze można i sama podróż była zdecydowanie przyjemniejsza. Na chwilę nawet zapomniałam o upałach.
Sen o Mustangu Boss 302 został jednak przerwany na jednym z przystanków. Bynajmniej nie z powodu kontroli. otóż: władze jednego z miast, położyły w zatoczce kostkę brukową. Wszystko było by całkiem ok. Ktoś jednak robotę spieprzył bo kostka była tak krzywa, że nawet jazda po dziurawych drogach Cinquecento z wyeksploatowanym zawieszeniem wydawała się przyjemniejsza. Zaczęłam się naprawdę zastanawiać ile Urząd Miasta wydał kasy na taki szmelc? Nie lepiej było tam położyć klasyczny, czarny śmierdzący asfalt?
Wiem, kostka jest bardziej estetyczna, a samo jej położenie nie zanieczyszcza środowiska (tak, też coraz częściej mam wrażenie że ekoterroryści na wszelkich frontach wojują). Jednak czy warto było inwestować skoro i tak ktoś schrzanił robotę?

Brak komentarzy: