czwartek, 27 grudnia 2012

+100 do manii prześladowczej.

Święta się już skończyły, teraz nadszedł czas zgrozy, przerażenia, płaczu i zgrzytania zębów. I nie mam tu na myśli tego że świąteczne jedzonko znowu nie poszło w cycki (a szkoda). Otóż... zaczął się sezon na "co łaska, ale z reguły dają stówę" czyli wizyty duszpasterskie. Całkowicie zdaję sobie sprawę z tego po jakim cienkim lodzie stąpam pisząc o tzw.: Kolędzie ale... trzeba w końcu coś napisać, bo długo mnie tu nie było.
Jak wiadomo na organizację świąt wydajemy więcej niż zarabiamy. Musimy w końcu kupić: więcej jedzenia niż jesteśmy w stanie zjeść, 564247527274247676 par skarpet dla babci, dziadka, mamy taty, córki, siostry, kuzyna 897 stopnia ze strony matki, kuzynki 7868 stopnia ze strony ojca, jakiś badziew dla psa, maskotkę dla kota, nowy komplet lampek choinkowych (bo po nieudanych pięciuset próbach rozplątywania starych poddajemy się), w Wigilię sprzątamy i robimy wszystko by nie wyjechać z artylerią podczas corocznej wojny domowej i w końcu wymęczeni zasiadamy do wieczerzy by wspólnie obejrzeć Kevina albo TVN 24... Po dwóch dniach nie przyjmujemy już pokarmów.
Wracając do głównego wątku... wczorajsza rozmowa z moją mamą wyglądała mniej więcej tak:
M: Wiesz kiedy jest Kolęda?
Ja: ...Nie?
M: Sprawdzisz w necie?
Ja: O.K.
kilka minut później
Ja: stare info...
Mama zadzwoniła jeszcze do kilku znajomych i... nikt nic nie wiedział. Uznaliśmy zgodnie że pewnie obowiązuje zeszłoroczny rozkład jazdy. Dziś rano tuż przed wyjściem z psem... zostałam poinformowana że dziś jest... 27 grudnia i rok temu o tej porze mieliśmy nalot. Po wypowiedzeniu kilku pięknych wiązek zaczerpniętych z Pana Lodowego Ogrodu opuściłam mieszkanie. Po powrocie dostałam odkurzacz, miotłę, rolkę do czyszczenia ciuchów i misję posprzątania przedpokoju. Odwdzięczyłam się marudzeniem że nawet nie mogę zrobić sobie kawy, nie mówiąc o normalnym skorzystaniu z toalety, bo nigdy nie wiadomo kto zadzwoni do drzwi za parę minut... A tak w ogóle jutro Hobbit a moje priorytety są bardziej komercyjne... i tak dalej przez piętnaście minut by dokończyć moim ulubionym zdaniem że szanowanie zasad tego domu to jedno, ale konstytucja gwarantuje mi wolność wyznania. bla bla bla. Po tym stwierdziłam że czekam do 14.00 i wychodzę z bestią.
Jednak kilka godzin spędziłam na nerwowym czekaniu, każdy trzask drzwi powodował u mnie mdłości etc. W między czasie próbowałam odgadnąć jaka jest idea... Bo w końcu trzeba drzwi otworzyć... bo co powiedzą sąsiedzi, znajomi, rodzina bla bla bla... i przypomniał mi się ten skecz:

Brak komentarzy: