sobota, 8 października 2011

6. Transformers, reż.: Michael Bay, rok: 2007


Dwa lata temu uważałam że trzecie duże uniwersum w rubryce „ulubione” to już zdecydowanie za dużo. Poza tym nie sądziłam że jakaś bajeczka o robotach przypadnie mi do gustu. Przecież jestem na drugim roku studiów i niektórych rzeczy po prostu nie wypada robić. Nie wypadało też oglądać bajek Disneya (jak miałam 14 lat), przeklinać, pić w miejscach publicznych... swoją drogą zakaz ten jest wyjątkowo bez sensu. Lista „nie wypada” coraz bardziej się zaczęła wydłużać. W pewnym momencie stwierdziłam że jedyną słuszną opcją jest chrzanić to co mówią inni i robić swoje.
Zaczęłam słuchać, oglądać i czytać rzeczy do których sympatia grozi linczem w pewnych środowiskach. Bo jak osoba która słucha Blacklodge może wygłaszać lewackie poglądy, oglądać kreskówki, udzielać się na forum Linkin Park i mówić że subkultury to bandy kretynów którzy uważają że myślą samodzielnie a prawda jest zupełnie inna... I na koniec: jak to możliwe żeosoba która „gardzi” komercją w muzyce, przyznaje się do oglądania komercyjnych filmów?
Na swoje usprawiedliwienie mam bardzo niewiele do powiedzenia. Gdy miałam osiem lat zachwycałam się Armageddonem, tego samego reżysera. Potem przyszedł czas na Bad Boys, później na Twierdzę i Wyspę. Rozłożyło się to akurat na pół krótkiego życia. Ile razy widziałam Armageddon? Po piątym seansie przestałam liczyć. Dziś po przeczytaniu paru książek i obejrzeniu kilku programów dokumentalnych (dzieki ci Nat Geo, Discovery i BBC) wiem że film jest najeżony błędami naukowymi, a sama postawa ludzi... na pewno nie byłaby tak pozytywna. Wtedy nie o to jednak chodziło... Bruce Willis ginący heroiczną śmiercią i przy okazji ratujący świat? O tak. Kiedy dziewczynki wzdychały do Leo i Backstreet Boys (tak to się pisało? Bo nie mam ochoty sprawdzić....) u mnie królował właśnie Bruce Willis.
Jako że kiedyś zostałam bez neta na kilka miesięcy i kompletnie nie miałam co robić, zasiadłam przed telewizorem i zaczęłam oglądać Transformers właśnie. Po pół godziny stwierdziłam coś, co mnie przeraziło: ten film mnie wciągnął. Podoba mi się bełkot dla amerykańskich idiotów. Jest to moment w którym wiele osób mogłoby popełnić seppuku. Tak będę to słowo powtarzać co chwilę. Dlaczego? Bo tak.
Bohaterowie tego filmu... za bardzo się nie różnią problemami życiowymi od przeciętnych nastolatków. Zaczęłam żałować że swoje lata zmarnowałam na problemach egzystencjalnych i uskutecznianiu pseudofilozofii inspirowanej nietzscheanizmem.
Zdecydowanie więcej sympatii zdobyły u mnie roboty, które i tak są znacznie ciekawsze w komiksach towarzyszących filmowi. Z jednej strony nie mieli nic wspólnego z ludźmi, jednak po „bliższym” poznaniu okazali się być bardziej ludzcy niż mogło się wydawać. Historia Cybertronu naprawdę zaczęła mnie wciągać i fascynować. I nie tylko w kontekście Bayformers...
Gdy wklepiemy w google Transformers dowiemy się między innymi o seriach: G1, Armada, Robots in Disguise, Animated, Prime... Wszystko to animacja. Samo G1 można podzielić na serie amerykańskie i japońskie z których większość niestety nigdy nie dotarła do Polski.
Świat wielkich robotów to nie tylko filmy, kreskówki i komiksy ale i część najważniejsza: zabawki. Napisanie dwóch notek o Transformers jest nieważne jeśli nie padną w nim dwa sakramentalne słowa: Takara i Hasbro. Producenci zabawek z Japonii jako pierwsi wymyślili roboty zmieniające kształt. Amerykanie je usprawnili. Tak w kilku zdaniach można opisać narodziny Transformers. O tych Action Figures można z czystym sumieniem napisać „kultowe”
Jeszcze jedno pytanie i odpowiedź: czy w tym uniwersum jest coś skomplikowanego? Odpowiedź jest prosta: nie. I na tym właśnie polega urok tej opowieści. Optimus Prime jest uosobieniem wszystkiego co szlachetne a Megatron zawsze będzie tym najgorszym ze złych... Który nie boi się nawet czegoś bardziej potężnego, by tylko zdobyć upragnioną władzę.
Przejrzystość i zróżnicowanie uniwersum stały się dla mnie czymś czym mogę się zająć. Nie tylko tworząc fanarty, ale naprawdę chcę poznawać te alternatywne światy, móc o nich pisać lub po prostu cieszyć się z nowo zakupionego DVD... Premiera Dark of The Moon już w listopadzie. 

PS: chyba nad sympatią do tego filmu zaważył też fakt, że roboty wydawały się być znajome. Poza tym gdy nadrabiałam amerykańskie serie G1 miałam wrażenie że gdzieś już to widziałam i słyszałam już tą muzykę. Tylko nie mogę sobie przypomnieć czy miało to niemiecki dubbing czy polskiego lektora ;)

PS2: dzięki temu filmowi w ogóle spojrzałam na amerykańskie samochody. Wcześniej (jak przystało na dzieciaka zapatrzonego w Ferrari) nigdy bym nie powiedziała że te amerykańskie fury mogą być... piękne. Mniejsza o przyczynę. Dziś naprawdę cieszę się z premiery Camaro w polskich salonach, i... ceny są W MIARĘ przyzwoite, aczkolwiek dla mnie wciąż nieosiągalne. Pomarzyć zawsze można. 

Brak komentarzy: