wtorek, 11 października 2011

8. Gwiezdne Wojny: Imperium Kontratakuje, reż.: Irvin Kershner, rok 1980


I nie dotrzymam słowa. Miało nie być o Star Wars, jednak zmieniłam zdanie. Postanowiłam jednak opisać wrażenia związane z tylko jedną częścią sagi George'a Lucasa. Wybrałam swoją ulubioną część. Brałam pod uwagę zarówno stare i nowe filmy. Czynnikiem który przeważył nad wyborem właśnie Imperium kontratakuje było małe Deja Vu które przeżyłam przechodząc przez grę Knights of the Old Republic. Więcej w rubryce PERFIDNY SPOILER.
Po raz pierwszy taśma z filmem trafiła do mnie w podstawówce. Kopia miała już znamiona poprawek wprowadzanych przez Lucasa. Dlatego ubolewam że nie pamiętam „normalnych” wersji filmów. Migawka ze wspomnień jest taka, że w ciągu dwóch dni (kaseta z wypożyczalni Video World S-c, termin zwrotu: na drugi dzień) obejrzałam Imperium... trzy razy. Chciałam się nacieszyć filmem zanim nadejdzie czas zwrotu. Film w kilku momentach wywoływał uśmiech na twarzy jednak przez większą część jego klimat był mroczny (jak dla dzieciaka) a czasem niezrozumiały (patrz: scena w jaskini).
Odległa Galaktyka stała się dla mnie ziemią obiecaną i pretekstem do ucieczki od codzienności, jakkolwiek to brzmi. Po prostu cały świat Gwiezdnych wojen był dla mnie dużo bardziej kolorowy i bezpieczniejszy od Miasta Na Południu Polski. Poczucia bezpieczeństwa i utopijnego obrazu nie burzył nawet totalitarny charakter władzy Imperatora. Palpatine w moich oczach był starym, zgorzkniałym starcem. Za to rebele byli fajni. Mieli jaja by stawić czoła temu złemu. Pewnie mieli być postrzegani zupełnie inaczej – jako konserwatyści walczący o przywrócenie starego ładu. Tak się jednak nie działo. Słowo „wolność” ma niezwykłe właściwości.
Ten różowawy obraz nie zmienił się nawet wtedy gdy poznałam brutalną stronę uniwersum Star Wars. Nie zniszczył go fakt że Odległa Galaktyka jest w zasadzie dużo bliżej bo tu, na ziemi. Tak. Rządzą tam te same prawa co tutaj. Galaktyka to tylko metafora budująca dystans do świata przedstawionego i przypominająca że to tylko film. Fikcja i nic więcej.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że film można odczytać jako metaforę Zimnej Wojny, jednak nie myślałam o tym wtedy i nie mam zamiaru myśleć o tym w ten sposób teraz. Chyba że na potrzeby studiów.
Dziewczyny w moim wieku zachwycały się Leonardo DiCaprio (swoją drogą niedoceniany aktor bo wszyscy patrzą na niego przez pryzmat Titanica). Potem pojawił się Orlando Bloom. Musiałam się wybić. Na początku pojawił się Bruce Willis, z zawodu gość który ratuje świat. Potem na tapecie pojawił się Harrison Ford. Han Solo – wolny, niezależny i marudny gość który jest w stanie zrobić wszystko dla tych których kocha. Czy ktoś się obrazi jeśli użyję określenia badass? Uwielbiałam Hana i jego rozmowy z Chewbaccą, podobał mi się to z jakim odnosił się do Luke'a – patrzył na niego z góry, jednak opiekował się nim jak młodszym bratem.

SPOILER (DLA TYCH CO JESZCZE NIE WIDZIELI FILMU LUB NIE SŁYSZELI O TYM ZWROCIE AKCJI)
Chyba wszyscy znają kwestię Luke, I'm your father. Jak nie z filmu to przynajmniej z prześmiewczego skeczu kabaretu Paranienormalni. Niestety w jakimś programie TV pojawił się spoiler dotyczący fabuły filmu. Do ostatniej chwili miałam nadzieję że jednak ta kwestia nie padnie. Potem przekonałam się że jak film mnie wciągnie to automatycznie zapominam o spoilerach.
Pierwszy szok był spowodowany tym że Darth Vader (lub Astmatyk) był w stanie spłodzić syna. Czarny, szczelny kombinezon jest elementem tej postaci a nie rekwizytem. Rekwizytem może być miecz świetlny. Potem kolejny szok, że Lord Sithów był kiedyś Jedi. Jak to w ogóle możliwe?
A cała akcja rozgrywała się w kopalni na planecie Bespin. Szyb do którego wskoczył Luke był jak otchłań. Pewnie normalny człowiek wpadłby w depresję słysząc takie rewelacje... Przecież Luke'owi zburzono cały dotychczasowy obraz świata. Cały schemat dobra i zła został zniszczony. Tak, ludzie się załamują, Luke od razu skoczył na główkę, na szczęście pomimo braku jednej ręki wydostał się z szybu. Wydarzenia z kolejnej części sprawiły że słowa Luke, I'm your father były tylko początkiem niespodzianek...
W tym punkcie chciałabym dodać że powrót na Bespin w grze Jedi Knight: Jedi Outcast. był bardzo fajnym doświadczeniem. Odczułam atmosferą która towarzyszyła wizycie w Mieście W Chmurach znanym z filmu. I nie tylko: w kontynuacji jednym z punktów wycieczki jest znany wszystkim Hoth, prywatna rezydencja Dartha Vadera na Vjun czy legendarny Korriban. Nie wspomnę o obecnym w obu częściach księżycu planetyYavin.

PERFIDNY SPOILER
W roku 2008 zapoznałam się z grami dotyczącymi uniwersum. Jedną z nich było Knights of the Old Republic. Grę przeszłam na wszelkie możliwe sposoby testując różne zakończenia i modyfikacje. Ile godzin spędziłam przed kompem? Wolę nie wiedzieć. Co roku gdy nadchodzi jesień odczuwam w powietrzu zapach który przypomina mi o tym i wywołuje uśmiech na twarzy. Dużo gorsze wrażenie robiła na mnie druga część gry... o czym świadczyła najlepiej statystyka czasowa... Sednem jest jednak zupełnie inna kwestia. Tak, dotycząca fabuły.
Odpalam grę, wybieram płeć bohatera, oczywiście grałam kobietą, pomimo że zaleca się coś innego i wbijam się w historię Odległej Galaktyki blisko 4000 lat przed wydarzeniami z filmów. Byłam zachwycona grą, ilością dialogów itd. Musiałam się tylko przestawić z systemem sterowania i turowym systemem walki. Gra toczy się swoim tempem, gdy nagle trafił mnie piorun. Z nerwów wyłączyłam grę, gdy okazało się że postać którą steruję to tak naprawdę Darth Revan. Z jednej strony wychwalany/a, z drugiej piętnowany/a były/a Jedi odpowiedzialny/a za najazd na Republikę, jak się okazuje: by chronić swój dom przed większym złem.
Zgodnie z tradycją Sithów został zdradzony/a przez swojego ucznia i przyjaciela Dartha Malaka, po czym otrzymał/a drugą szansę od Rady Jedi. Wrażenie było jeszcze większe niż podczas oglądania sceny na Bespin... wszyscy wiedzą o co chodzi: Luke, I'm your father. A tu nagle szok, bo nikt nie jest moim ojcem tylko... Darth Revan to ja. Obstawiałam raczej że jestem jakimś jego przydupasem, czy coś w ten deseń.
Wszystko to sprawia, że klimat tej gry jest jedyny i niepowtarzalny. Pozwala na nowo odkryć świat Star Wars, bo te 4000 lat temu wcale nie różnił się tak bardzo od tego który znamy z filmów.
Film towarzyszy mi od lat. Wciąż lubię go odświeżać, i pomimo że punkt widzenia jak i obraz świata ulegają przemianom, oglądanie Imperium kontratakuje wciąż jest dla mnie ogromną frajdą. Żeby tylko Lucas zaprzestał modyfikacji, a polski wydawca nie wygłupiał się z tym dubbingiem...

Brak komentarzy: