poniedziałek, 10 października 2011

7. Kill Bill Vol. I i II reż.: Quentin Tarantino, rok: 2003 i 2004


Tak tak. Na bank pamiętam przed jakim filmem puszczono trailer do tej produkcji. Wiem tylko że to była moja Złota Era. Co najmniej raz w miesiącu jechało się do sosnowieckiego kina „Muza” nad którego zamknięciem ubolewam do dziś. Zwiastun był wystarczającym powodem by film obejrzeć. A teraz na całość patrzę z punktu widzenia: lubię Tarantino. Podoba mi się to że robi aluzje do innych filmów, grzebie na śmietniku popkultury, ma jaja by zaprezentować swoją wręcz bezczelną wizję (jak Bękarty wojny). Na finał dodam że jego bezczelność w jak on sam to nazywa: „kradzieżą piosenek” wywołuje u mnie jeszcze większy podziw. Gdybym miała wskazać jeden jego film który mi się nie podoba, wskazałabym na Jackie Brown. O mój ulubiony segment z filmu Cztery pokoje też nie musicie pytać. Odpowiedź jest oczywista.
Dlaczego ze wszystkich filmów Tarantino akurat Kill Bill? Ponieważ od tego filmu zaczynałam przygodę z twórczością tego reżysera. I to był bardzo dobry początek. 
Już od pierwszych sekund wiadomo co będzie motywem przewodnim filmu. A i samemu Tarantino humor musiał dopisać. Zemsta dosłownie wylewa się z ekranu. Na dobrą sprawę każdy z bohaterów ma jakiś powód do zemsty. 
Zaryzykuję stwierdzeniem że Kill Bill jest babskim filmem. Głównie dlatego że tytułowy Bill się nimi otaczał niczym Aniołkami Charliego. Te Panie napędza przede wszystkim agresja i wspomniana wyżej chęć zemsty. Czarną Mambą kieruje... instynkt macierzyński. Zabrano jej córkę, zabito narzeczonego... teraz chce się odegrać. 
Spodobał mi się mix gatunkowy i stylistyczny w filmie. Podzielenie na rozdziały, których chronologia zależy tylko i wyłącznie od Czarnej Mamby. Poznajemy jej życie w takiej kolejności, jak ona sobie tego życzy. Retrospekcja? Również ważne słowo. Jak w wypadku Pulp Fiction również można bawić się w montażystę i ułożyć film w kolejności chronologicznej a nie poprawnej filmowo. Informacja dla tych co filmu nie widzieli: Nie zdziwcie się tylko że wtedy pierwsze co zobaczycie to anime.
Sekwencja przedstawiająca dzieciństwo O-ren Ishii czyli chińsko-japońsko-amerykański bękarta wojny wytoczonej przez Yakuzę. I znów pojawia się tu wątek zemsty... jednak to nie praca zaliczeniowa. Jeśli ktoś to czyta to niech tu nie szuka pomocy w odrobieniu pracy domowej. Anyway... za sekwencję anime odpowiada Kazuto Nakazawa. Facet jest odpowiedzialny za jeden z teledysków Linkin Park.
A tak w ogóle wspomniałam o najgenialniejszej rzeczy w jego filmach czyli o dialogach? Zresztą nie tylko dialogach. Całość scenariusza jest dla mnie rewelacyjna i chciałabym na co dzień wysławiać się w taki sposób jak robią to bohaterowie filmów Quentina. Jeszcze jedną zaletą tych dialogów jest to, że bohaterowie nie owijają w bawełnę. Scenariusz nie jest upiększony pomijając wygłaszane w rozmowach teorie – na przykład wykład Billa dotyczący superbohaterów (Supermana). Myślę, że te kilka zdań można śmiało wykorzystać w pracy naukowej ;)
Na koniec powtórka z rozrywki o muzyce. Quentin Tarantino kradnie muzykę z innych filmów. Podług „legendy” najpierw wybiera sobie muzykę a dopiero potem tworzy scenariusz. Metoda jak najbardziej udana. Kolejny cytat... obok całej reszty cytatów wpisujący Tarantino w „schemat” postmodernizmu. Trudne słowo? Zajrzyjcie do słowników dzieciaczki... Łopatologicznie: facet bierze utwór i zmienia jego znaczenie. 

Brak komentarzy: